Moje pierwsze spotkanie z tym warzywem nie należało do udanych. Intetnsywny, specyficzny smak, przypominający anyż, nie przypadł mi do gustu, ale od tamtej pory upłynęło sporo czasu i powoli, powoli, fenkuł zajął dość poważne miejsce w moim osobistym rankingu. Najczęściej robię go, jak zwykle na patelni, w różnych wersjach, ale bywało też, że zapiekałam połówki w foremce, w piekarniku. Przy odpowiednim doborze składników, które dopełniają smak fenkuła, powstaje danie „palce lizać“, może nie na codzień, ale z całą pewnością warte polecenia. Nie jest to typowe danie zimowe, ale skoro zimy nie ma, to i jedzonko raczej letnie :-)
Dziś przedstawię Wam taką najprostszą wersję.
Dziś przedstawię Wam taką najprostszą wersję.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Zakładając tego bloga wcale nie miałam zamiaru nikogo nawracać, pouczać, narzekać, nic z tych rzeczy. Powoli jednak nie mogę usiedzieć cicho, obserwując, dokąd zmierza nasze odżywianie. Jestem wegetarianką, bo jestem, właściwie z przypadku. Dopiero potem odkryłam ogromne tego zalety. Wcale jednak nie o wegetarianizm chodzi, lecz generalnie o odżywianie, a właściwie o produkcję naszej żywności. Coraz więcej specjalistów bije na alarm, że nasze jedzenie nam szkodzi, że substancje dodawane do żywności są szkodliwe, prowadzą do otyłości, alergii it.d. Aspektów i problemów jest tyle, że na osobnego bloga starczyłoby. Czasami już nie chcę tego słuchać, nie chcę się nad tym zastanawiać, nie chcę wiedzieć. Przytłacza mnie niemoc, nie chce mi się czytać kolejnej etykiety ze składem w supermarkecie, napisanej czcionką o nieczytelnej wielkości 3 pt. Waham się pomiędzy niemocą a wściekłością. Może przesadzam...
Wczoraj przypadkiem natknęłam się na program na 3sat dotyczący tego zagadnienia i moja złość znów się odezwała. Z jednaj strony naukowcy twierdzą, iż nasze odżywianie ma ogromny wpływ na nasze życie, nawet na nasze myślenie i zachowanie. Międzyinnymi przeprowadzono eksperyment w więzieniu, który pokazał, że przez odpowiednie, zdrowie odżywnianie agresywne zachowanie wśród więźnów spadło o ponad 30 %. Również osoby pracujące z osobami psychicznie chorymi potwierdziły pozytywny wpływ zdrowego żywienia na stan pacjentów. Wiele innych pozytywnych aspektów poruszono, ale niestety o wiele bardziej przytłoczyła mnie część dotycząca produkcji zwierząt. Nie było to dla mnie nic nowego, wiem od dawna, że kury siedzą w ciasnocie, że kurczaki sortowane są na taśmie produkcyjnej, jak plastikowe zabawki. Te, które nie odpowiadają normie wyrzucane są na śmietnik (podobno usypiane są w humanitarny sposób). A jednak byłam tym przytłoczona. W Ameryce produkuje się mięso z klonowanych zwierząt, handluje się takimi idealnymi zwierzętami za ogromne pieniądze na giełdzie, ich embrionami w internecie. Zapewnienia, że takiego mięsa w Europie nie ma i nie będzie absolutnie mnie nie przekonały. W Agrentynie bowiem, również takie mięso jest w handlu, a wiadomo, Europa je importuje. Z produktami pochodznie roślinnego niestety też nie jest lepiej. Dla producentów żywności najważniejszy jest zysk. A my, cóż, nie mamy za bardzo wyboru. Napiszcie, jak Wy to widzicie, czy jest to Wam obojętne, czy też was czasami złość ogarnia?
Wczoraj przypadkiem natknęłam się na program na 3sat dotyczący tego zagadnienia i moja złość znów się odezwała. Z jednaj strony naukowcy twierdzą, iż nasze odżywianie ma ogromny wpływ na nasze życie, nawet na nasze myślenie i zachowanie. Międzyinnymi przeprowadzono eksperyment w więzieniu, który pokazał, że przez odpowiednie, zdrowie odżywnianie agresywne zachowanie wśród więźnów spadło o ponad 30 %. Również osoby pracujące z osobami psychicznie chorymi potwierdziły pozytywny wpływ zdrowego żywienia na stan pacjentów. Wiele innych pozytywnych aspektów poruszono, ale niestety o wiele bardziej przytłoczyła mnie część dotycząca produkcji zwierząt. Nie było to dla mnie nic nowego, wiem od dawna, że kury siedzą w ciasnocie, że kurczaki sortowane są na taśmie produkcyjnej, jak plastikowe zabawki. Te, które nie odpowiadają normie wyrzucane są na śmietnik (podobno usypiane są w humanitarny sposób). A jednak byłam tym przytłoczona. W Ameryce produkuje się mięso z klonowanych zwierząt, handluje się takimi idealnymi zwierzętami za ogromne pieniądze na giełdzie, ich embrionami w internecie. Zapewnienia, że takiego mięsa w Europie nie ma i nie będzie absolutnie mnie nie przekonały. W Agrentynie bowiem, również takie mięso jest w handlu, a wiadomo, Europa je importuje. Z produktami pochodznie roślinnego niestety też nie jest lepiej. Dla producentów żywności najważniejszy jest zysk. A my, cóż, nie mamy za bardzo wyboru. Napiszcie, jak Wy to widzicie, czy jest to Wam obojętne, czy też was czasami złość ogarnia?
© Mariola Streim |
Dość dylematów. Ciągle musimy podejmować decyzje, dokonywać wyboru.
Od czasu do czasu warto zadać sobie pytanie, dlaczego nie jedno i drugie? Okazuje się, że jest to całkiem niezłe rozwiązanie. Może nawet w innych dziedzinach?
Dziś zapraszam Was na kawę i kakao w jednym. Mało tego, prezentuję wam je w tak zwanych „ocieplaczach“. Nazwę tę wymyśłiłam ot tak, na poczekaniu, z myślą o tej niesfornej porze roku, kiedy to ciepła nigdy dość.
Przepis podaję, chociaż trudno tu mówić o wielkim przepisie, raczej jest to mały eksperyment z przymrużeniem oka ;-)
Tak nawiasem mówiąc... nie przypomina Wam to nieco takich koszyczków do szklanek robionych na szydełku z minionej epoki? Myślę, że niebawem też takie zrobię, oczywiście w nowoczesnej wersji.
Od czasu do czasu warto zadać sobie pytanie, dlaczego nie jedno i drugie? Okazuje się, że jest to całkiem niezłe rozwiązanie. Może nawet w innych dziedzinach?
Dziś zapraszam Was na kawę i kakao w jednym. Mało tego, prezentuję wam je w tak zwanych „ocieplaczach“. Nazwę tę wymyśłiłam ot tak, na poczekaniu, z myślą o tej niesfornej porze roku, kiedy to ciepła nigdy dość.
Przepis podaję, chociaż trudno tu mówić o wielkim przepisie, raczej jest to mały eksperyment z przymrużeniem oka ;-)
Tak nawiasem mówiąc... nie przypomina Wam to nieco takich koszyczków do szklanek robionych na szydełku z minionej epoki? Myślę, że niebawem też takie zrobię, oczywiście w nowoczesnej wersji.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Im bliżej świąt, tym bardziej jesteśmy zabiegani. Wyobraźcie sobie, że już dwa tygodnie temu na autostradzie widziałam samochód z choiką na dachu! Najpierw
niespecjalnie się tym przejęłam, ale potem uświadomiłam sobie, że
przecież do świąt był wtedy jeszcze ponad miesiąc i musiałam dokładnej przyjrzeć
się, czy mi się nie przewidziało. Ciekawa jestem ile igieł będzie miała
ta choinka w wieczór wigilijny :-)
Nie ukrywam, że jakoś zawsze przed świętami mój czas też ulega jakiemuś subiektywnemu przyśpieszniu i na koniec już tak pędzi, że wielu z zaplanowanych rzeczy nie zdążę. A teraz mamy w dodatku przeoragnizowanie naszego miejsca pobytu. Inni nazwaliby to przeprowadzką, ale ja już wolę tego słowa nie brać w moje usta, bo u nas to już raczej stan chroniczny. Co na to poradzić? Spróbować jakoś to wszystko przetrwać i skupić się na jeszcze bardziej ekspresowych smakołykach, bo w końcu jeść i tak coś trzeba, czy mamy na to czas, czy nie.
Dziś zaprezentuję wam szybkie ciastka gwiazdki, z mąki żytniej. Użyłam tej mąki pierwszy raz do ciastek i byłam pozytywnie zaskoczona. Ciasto miało świetną konsystencją, dało się bardzo dobrze wałkować i wycinać, a smak też jest wyśmienity. Składniki początkowo wzięłam od ONIONCHOCO i tak się doniego przykleiłam, że już jest moim ulubionym, zmieniłam tylko sposób wykonania ciasta, wymagający nieco mniej masy mięśniowej do jego wyrobienia :-) Będę oczywiście tworzyć jego różne wersje, oto jedna z nich:
Nie ukrywam, że jakoś zawsze przed świętami mój czas też ulega jakiemuś subiektywnemu przyśpieszniu i na koniec już tak pędzi, że wielu z zaplanowanych rzeczy nie zdążę. A teraz mamy w dodatku przeoragnizowanie naszego miejsca pobytu. Inni nazwaliby to przeprowadzką, ale ja już wolę tego słowa nie brać w moje usta, bo u nas to już raczej stan chroniczny. Co na to poradzić? Spróbować jakoś to wszystko przetrwać i skupić się na jeszcze bardziej ekspresowych smakołykach, bo w końcu jeść i tak coś trzeba, czy mamy na to czas, czy nie.
Dziś zaprezentuję wam szybkie ciastka gwiazdki, z mąki żytniej. Użyłam tej mąki pierwszy raz do ciastek i byłam pozytywnie zaskoczona. Ciasto miało świetną konsystencją, dało się bardzo dobrze wałkować i wycinać, a smak też jest wyśmienity. Składniki początkowo wzięłam od ONIONCHOCO i tak się doniego przykleiłam, że już jest moim ulubionym, zmieniłam tylko sposób wykonania ciasta, wymagający nieco mniej masy mięśniowej do jego wyrobienia :-) Będę oczywiście tworzyć jego różne wersje, oto jedna z nich:
© Mariola Streim |
Katastrofa może być czasami początkiem czegoś dobrego, trzeba się tylko w tych czarnych chmurach dopatrzeć jakiegoś małego, pozytywnego promyczka i podążyć jego śladem. Zarówno w życiu, jak i w kuchni. Wczoraj właśnie taką katastrofę zdażyło mi się zaliczyć. Ugotowałam chyba najgorszą zupę mojego życia! Nie żartuję! Dziś chcichram się sama z siebie, jak mogło się to stać? Otóż zupa marchewkowa jest generalnie super, ale wymaga dobrze wyważonej dozy odpowiednich przypraw. A wczoraj, coś było ze mną na bakier, że moje dzieło okazało się niezjadliwe. Cóż, poszłam spać z poczuciem niezadowolenia, nienajedzenia (zupa była na kolację) i stwierdziłam, że nie wiem, co z tym wielkim garem niedobrej zupy (ugotowałam na zapas, bo zawsze była pyszna). Dziś rano wstałam i jak zobaczyłam ten oto gar, to tylko westchnęłam pozbawiona wszelkiej motywacji i pomyślałam, że część rzeczywiście zamrożę, jako bazę do dalszych eksperymentów, a z częścią coś wykombinuję. No i całe szczęście, że dałam temu okropieństwu jeszcze jedną szansę, bo okazała się wspaniałą bazą do rewelacyjnych placuszków.
Przepis na placki marchewkowe
1/2 kg marchwi
3 łyżki jogurtu naturalnego
1 jajko
mąka
czosnek
sól
tabasko albo jakaś ostra pasta chilli
można dodać trochę imbiru
sos do sałatki lub majonez lub jogurt naturalny lub każdy inny sos, który lubicie
Marchew obrać, pokroić na grube kawałki, włożyć do garnka z wodą, tak, aby woda prawie ją zakrywała. Ugotować do miękkości i zblenderować. Doprawić wszystko rozgniecionym czosnkiem i przyprawami. Po ostudzenu dodać jogurt, jedno jajko i dosypać tyle mąki, aby była dobra konsystencja do smażenia placków (podobna do placków ziemniaczanych). Smażyć małe placuszki na złoto, podawać z sosem do sałatek, albo jakimś innym. Pełna dowolność, bo placki same w sobie są genialne.
Spróbujcie!
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
1/2 kg marchwi
3 łyżki jogurtu naturalnego
1 jajko
mąka
czosnek
sól
tabasko albo jakaś ostra pasta chilli
można dodać trochę imbiru
sos do sałatki lub majonez lub jogurt naturalny lub każdy inny sos, który lubicie
Marchew obrać, pokroić na grube kawałki, włożyć do garnka z wodą, tak, aby woda prawie ją zakrywała. Ugotować do miękkości i zblenderować. Doprawić wszystko rozgniecionym czosnkiem i przyprawami. Po ostudzenu dodać jogurt, jedno jajko i dosypać tyle mąki, aby była dobra konsystencja do smażenia placków (podobna do placków ziemniaczanych). Smażyć małe placuszki na złoto, podawać z sosem do sałatek, albo jakimś innym. Pełna dowolność, bo placki same w sobie są genialne.
Spróbujcie!
W moim ogrodzie nie ma nic szczególnego. Pozbierałam ostatnie złoto z mojego tarasu i usiadłam przy zszarzałym drewnianym stole z moim kubkiem gorącego kakao. Listopadowe zimno w połączeniu z ciepłymi promieniami słońca stworzyły miły kontrast. To tak, jakby dodać do czegoś słodkiego, trochę ostrej przyprawy.
Każdego z ostatnich liści spotkał inny los, a ja sobie siedzę i myślę, że tylko tyle mi dziś trzeba...
Każdego z ostatnich liści spotkał inny los, a ja sobie siedzę i myślę, że tylko tyle mi dziś trzeba...
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Każdy z nas ma takie dni, kiedy nie wie, w co ręce włożyć, wszystko musi być zrobione na raz, wszyscy czegoś od nas chcą i mamy wrażenie, że już z niczym nie nadążamy. Wtedy nawet o gotowaniu nie mamy co marzyć (myślimy), zjadamy byle co, byle jak i byle gdzie, a nasz organizm raczej nie myśli nam tego puścić płazem. Ostatnio widziałam program o ludziach otyłych i niestety potwierdza się, że stres jest jednym z powodów nadwagi. W okresie kompletnego zalatania większość z nasz je jak automat, po to tylko, aby zaspokoić głód, bez zastanowienia się nad tym, co je. Wtedy sięgamy do dań, które są najbardziej niezdrowe z możliwych, a szkoda, bo przecież właśnie w takich chwilach potrzebujemy wartościowego jedzenie, aby temu wszystkiemu podołać.
Na takie sytuacje warto się przygotować. W czasie, kiedy jest nieco spokojniej, pomyśleć chwilę o tym, że burzliwe czasy z pewnością nadejdą i zorganizować sobie możliwość ekspresowego przygotowania obiadu.
Dziś jedna z takich propozycji. Zupa szpinakowa, zdrowa i szybka w przygotowaniu.
Normalnie zajęłaby nam więcej czasu, jeżeli chcielibyśmy przygotować ją ze świeżego szpinaku, ale tu chodzi raczej o minimalny nakład pacy przy maksymalnej korzyści dla naszego organizmu. Taki pakiet na wszelki wypadek. Poza tym niektóre warzywa są nawet zdrowsze w zamrożonej postaci, gdyż proces ich przygotowania i mrożenia odbywa się natychmiast po zebraniu warzyw z pola i zachowują one w ten sposób wiele witamin. Z całą pewnością zdrowszy jest szpinak mrożony, od takiego z supermarketu, który leży kilka dni zamknięty w torebce foliowej i bakterie aż kwiczą z radości, że mają takie miłe warunki do rozwoju.
Dobra, tyle gadania, a może nie macie czasu dużo czytać, bo właśnie macie stres, więc przechodzę do rzeczy.
Na takie sytuacje warto się przygotować. W czasie, kiedy jest nieco spokojniej, pomyśleć chwilę o tym, że burzliwe czasy z pewnością nadejdą i zorganizować sobie możliwość ekspresowego przygotowania obiadu.
Dziś jedna z takich propozycji. Zupa szpinakowa, zdrowa i szybka w przygotowaniu.
Normalnie zajęłaby nam więcej czasu, jeżeli chcielibyśmy przygotować ją ze świeżego szpinaku, ale tu chodzi raczej o minimalny nakład pacy przy maksymalnej korzyści dla naszego organizmu. Taki pakiet na wszelki wypadek. Poza tym niektóre warzywa są nawet zdrowsze w zamrożonej postaci, gdyż proces ich przygotowania i mrożenia odbywa się natychmiast po zebraniu warzyw z pola i zachowują one w ten sposób wiele witamin. Z całą pewnością zdrowszy jest szpinak mrożony, od takiego z supermarketu, który leży kilka dni zamknięty w torebce foliowej i bakterie aż kwiczą z radości, że mają takie miłe warunki do rozwoju.
Dobra, tyle gadania, a może nie macie czasu dużo czytać, bo właśnie macie stres, więc przechodzę do rzeczy.
© Mariola Streim |
Prezentuję wam obiecany wczoraj przepis. Pomysł zaczerpnęłam znów od Tima Mälzera, o którym pisałam już tutaj. Oczywiście musiałam trochę zmienić przepis, bo te oryginalne niestety mi się rozwalały (oj, oj, panie Timie ;-). W każdym razie, te moje udały mi się idealnie, wam podaję przepis już przeze mnie wypróbowany.
Przepis na kluski z polenty
125 g polenty
250 ml wody
1 łyżka mascarpone
2 jajka
trochę mąki (propozycja ode mnie)
trochę masła do smażenia
przyprawy, według uznania
Wodę zagotować, dodać polentę i cały czas mieszając gotować, na małym ogniu, ok. 5 minut. Uwaga, może pryskać. Polentę ostudzić, dodać mascarpone, jajka, przyprawy i dokładnie wymieszać. Ja dodałam tu trochę mąki, aby bardziej zachowały formę, ale nie za dużo, tak, aby były lekkie i puszyste. Z masy formować dwiema łyżkami stołowymi kluseczki i kłaść je delikatnie na gotującą się wodę. Przed każdą kolejną kluską należy łyżki opłukać w naczyniu z zimną wodą. Woda, w której się gotują ma tylko delikatnie wrzeć, aby kluski się nie rozpadły. Tim podaje, że trzeba je gotować ok. 25 minut, ale ja gotowałam o wiele krócej, jak powypływały, były wegług mnie gotowe.
Ugotowane kluski wyjmujemy z wody i podsmażamy na złoto na maśle.
Wspaniała alternatywa do wszelkich makaronów, ziemniaków i tym podobnych, są leciutkie, pasują do wielu dań i sosów.
© Mariola Streim |
Przepis na kluski z polenty
125 g polenty
250 ml wody
1 łyżka mascarpone
2 jajka
trochę mąki (propozycja ode mnie)
trochę masła do smażenia
przyprawy, według uznania
Wodę zagotować, dodać polentę i cały czas mieszając gotować, na małym ogniu, ok. 5 minut. Uwaga, może pryskać. Polentę ostudzić, dodać mascarpone, jajka, przyprawy i dokładnie wymieszać. Ja dodałam tu trochę mąki, aby bardziej zachowały formę, ale nie za dużo, tak, aby były lekkie i puszyste. Z masy formować dwiema łyżkami stołowymi kluseczki i kłaść je delikatnie na gotującą się wodę. Przed każdą kolejną kluską należy łyżki opłukać w naczyniu z zimną wodą. Woda, w której się gotują ma tylko delikatnie wrzeć, aby kluski się nie rozpadły. Tim podaje, że trzeba je gotować ok. 25 minut, ale ja gotowałam o wiele krócej, jak powypływały, były wegług mnie gotowe.
Ugotowane kluski wyjmujemy z wody i podsmażamy na złoto na maśle.
Wspaniała alternatywa do wszelkich makaronów, ziemniaków i tym podobnych, są leciutkie, pasują do wielu dań i sosów.
Już kiedyś pisałam o nim tutaj. Co tu o nim pisać, oprócz tego, że lubię, nawet bardzo i mogę jeść ciągle.
Dziś kolejna odsłona, właściwie przyrządziłam go tak, jak ostatnio, na dużej patelni, ale na koniec dodałam posiekane pistacje, a na sam koniec, już na talerzu, dodałam rukolę. I właśnie te dwa dodatki sprawiają, że jeszcze bardziej lubię brokuł. Spróbujcie.
Dodatkową atrakcją dzisiejszego dania są kluseczki z polenty, po przepis zapraszam jutro. Są również bardzo smaczne, łatwe do zrobienia, a ślicznie się prezentują.
Dziś kolejna odsłona, właściwie przyrządziłam go tak, jak ostatnio, na dużej patelni, ale na koniec dodałam posiekane pistacje, a na sam koniec, już na talerzu, dodałam rukolę. I właśnie te dwa dodatki sprawiają, że jeszcze bardziej lubię brokuł. Spróbujcie.
Dodatkową atrakcją dzisiejszego dania są kluseczki z polenty, po przepis zapraszam jutro. Są również bardzo smaczne, łatwe do zrobienia, a ślicznie się prezentują.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Z gotowaniem to jest trochę, jak z robieniem na drutach, jeszcze się jednego swetra nie skończyło, a następny pomysł już świta :-) Tak właśnie było z tymi plackami. Podczas robienia klusek, od razu wiedziałam, że ciasto będzie się nadawać. Nie myliłam się, smakują świetnie. Polenta nadaje im wyjątkowego smaku. Nigdy dotąd nie robiłam kakaowych placków, ale tyle widziałam ostatnio na innych blogach rozmaitych placków z czekoladą, że mi się udzieliło i dobrze. Tak oto z różnych inspiracji powstały moje osobiste placki – murzynki.
Przepis na czekoladowe placki z polenty
125 g polenty
250 ml wody
1 łyżka mascarpone
2 jajka
1 łyżka kakao
olej do smażenia
cukier puder do posypania
Wodę zagotować, dodać polentę i cały czas mieszając gotować, na małym ogniu, ok. 5 minut. Uwaga, może pryskać. Polentę ostudzić, dodać jajka, mascarpone, kakao i dokładnie wymieszać.
Smażyć małe placuszki.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Przepis na czekoladowe placki z polenty
125 g polenty
250 ml wody
1 łyżka mascarpone
2 jajka
1 łyżka kakao
olej do smażenia
cukier puder do posypania
Wodę zagotować, dodać polentę i cały czas mieszając gotować, na małym ogniu, ok. 5 minut. Uwaga, może pryskać. Polentę ostudzić, dodać jajka, mascarpone, kakao i dokładnie wymieszać.
Smażyć małe placuszki.
Dzięki temu blogowi moje śniadania przestały być monotonne. Bo tak już jest, że jak się człowiek na jakimś temacie skupi, to okazuje się, że pomysły same przychodzą, tylko brać i realizować.
Dzisiejsze danie kojarzy mi się z prostotą dzieciństwa i z bujaniem się na taborecie w naszej malutkiej kuchni. Dziś prawie przeze mnie zapomniane i od nowa odkryte. Dzięki różnym przemyśleniom na temat przemysłu spożywczego i nieciekawych dodatków znajdujących się w gotowych produktach, coraz częściej sięgam po takie domowe roziązania naszych babć. Wcale nie zajmuje to więcej czasu, wystarczy tylko trochę uwagi poświęcić temu, co jemy i co kupujemy. Maluchom też powinno przypaść do gustu, jeżeli im atrakcyjnie zaprezentujemy. Po taki poniedziałkowym śniadanku, tydzień będzie z pewnością udany :-)
Dzisiejsze danie kojarzy mi się z prostotą dzieciństwa i z bujaniem się na taborecie w naszej malutkiej kuchni. Dziś prawie przeze mnie zapomniane i od nowa odkryte. Dzięki różnym przemyśleniom na temat przemysłu spożywczego i nieciekawych dodatków znajdujących się w gotowych produktach, coraz częściej sięgam po takie domowe roziązania naszych babć. Wcale nie zajmuje to więcej czasu, wystarczy tylko trochę uwagi poświęcić temu, co jemy i co kupujemy. Maluchom też powinno przypaść do gustu, jeżeli im atrakcyjnie zaprezentujemy. Po taki poniedziałkowym śniadanku, tydzień będzie z pewnością udany :-)
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Premiera. Tak długo przymierzałam się do zrobienia czegoś z ciasta pierogowego i cały czas myślałam, że nie dam rady, bo to takie trudne i pracochłonne. Dziś nadszedł ten dzień i jestem chyba wyleczona z tego dziwnego założenia. Otóż wcale nie było to dużo pracy, jedynie nieco cierpliwości trzeba włożyć w lepienie, ale nie tak strasznie jak myślałam. Oczywiście chyhały różne wymówki, typu „nie mam wałka do ciasta“, ale nie dałam się. Owinęłam butelkę po winie (pysznym zresztą) folią i do roboty. W końcu moja babcia używała tylko butelki i dała radę. Następnym razem może zrobię trochę większe i dokładniej je posklejam, bo jednak pod wpływem temparatury niektóre się pootwierały.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Niestety nie od kosmitów, ale znów z Frankfurtu nam Menem. Ziemniaki podawanie w ten sposób należą tam do typowych, można je spotkać w rustykalnych restauracjach. Prezentowane są tak po prostu, bez żadnych innych dodatków i je się je łyżeczką. Bardzo łatwo je zrobić samemu, należą do tych dań, które robią się „same“, bo wkładamy je do piekarnika, ustawiamy czasomierz i możemy zająć się czymś innym. Świetnie nadają się na imprezę, ponieważ zawinięte w folię nie stygną szybko, mogą sobie ze spokojem czekać na mniej punktualnych gości. Raz nawet posunęlam się jeszcze dalej i mając dużo różnych dań na raz do przygotowania, zrobiłam je wcześniej i przechowałam godzinkę w turystycznej torbie termo-izolowanej. W ten sposób zredukowałam znacznie dozę stresu.
Polecam spróbować, takie srebrne ziemniaki z pewnością polubią dzieci, kiedy będą mogły razem z nami zawijać je w folię.
A piknik jesienny? Dlaczego nie? Zanim przyjdą szarugi, może warto ubrać się w nasze ciepłe swetry i czmychnąć na jakąś słoneczną łąkę otoczoną rudymi czuprynami drzew i tam właśnie delektować się takimi ziemniakami. Kto wie, może nawet uda nam się spotkać jakiegoś zabłąkanego kosmitę :-)
Polecam spróbować, takie srebrne ziemniaki z pewnością polubią dzieci, kiedy będą mogły razem z nami zawijać je w folię.
A piknik jesienny? Dlaczego nie? Zanim przyjdą szarugi, może warto ubrać się w nasze ciepłe swetry i czmychnąć na jakąś słoneczną łąkę otoczoną rudymi czuprynami drzew i tam właśnie delektować się takimi ziemniakami. Kto wie, może nawet uda nam się spotkać jakiegoś zabłąkanego kosmitę :-)
© Mariola Streim |
Jesienią i zimą gotujemy bardzo często... raczej smażymy kalafiora. Chyba nawet jest to nasze ulubione warzywo. Zawsze trochę różnie nam wychodzi, w zależności od ochoty i przypraw, jakie mamy pod ręką i to jest chyba najlepsze. Obojętnie, co byśmy dodali, smakuje po prostu bosko. Już kupiliśmy wielką patelnię, z myślą o tym, aby przygotowywać dużą porcję i część mieć na później, na przykład zamrożoną, na wypadek zalatania. Ale za każdym razem wciągamy całość! Nie możemy się po prostu oprzeć. Ostatnio nabraliśmy podejrzeń, że nasza waga jest zepsuta, bo przecież wcale tak dużo nie jemy ;-) Zbadaliśmy sprawę dokładniej i okazało się, że waga działa oczywiście poprawnie! No nic, pewnie będziemy musieli wprowadzić większą dyscyplinę i małe talerze, bo tak smacznie gotować z pewnością nie przestaniemy. Nie żebym się chwaliła, ale rzeczywiście tak jest. Czasami chciałoby nam się wyjść do miasta i tam coś zjeść, ale po przemyśleniu sprawy, robimy pzegląd lodówki i zaraz nam się nowe pomysły pojawiają. W mgnieniu oka powstaje smaczna kolacja i za każdym razem myślimy, że w domu smakuje nam najlepiej.
Dzisiejsza wersja, jest bardzo prosta, bardzo mało przypraw dodałam i oczywiście nie obyło się bez ostrego dodatku. Tym razem ostry sos z Tajlandii: „Sriracha Chilli Sauce“.
Dzisiejsza wersja, jest bardzo prosta, bardzo mało przypraw dodałam i oczywiście nie obyło się bez ostrego dodatku. Tym razem ostry sos z Tajlandii: „Sriracha Chilli Sauce“.
© Mariola Streim |
Bardzo słodko u mnie ostatnio, nic dziwnego, gdyby nie zdrowy rozsądek, pewnie żywiłabym się głównie słodyczami :-) Będą jeszcze inne rzeczy, bez obaw, ale póki co, dzielę się tym, co mam.
We wtorek oglądałam w telewizji film „Julie & Julia“ o blogu kulinarnym, jego wzlotach oraz upadkach i nieźle się naśmiałam. To trochę tak, jakbym sama siebie widziała i pewnie niejedna z was przeżyła swoją przygodę z blogiem podobnie jak bohaterki filmu. „Nie mogę przestać pisać, przecież moi czytelnicy czekają“, „dostałam pierwszy komentarz“, „już mojego bloga ktoś oglądał“ i wiele podobnych stwierdzeń :-)
Biedni mężowie, ci w filmie i ci w rzeczywistości, nic im nie pozostaje tylko przytakiwanie i czekanie, aż choroba minie.
Podzielcie się swoimi doświadczeniami, jak to było na samym początku, kiedy już sama publikacja pierwszego posta była nielada przeżyciem. Czasami patrzę w podziwem na te blogi, które prowadzone są od kilku lat! Niesamowite, czy ja tak długo dam radę? Interesujęce jest dla mnie cofanie się do pierwszych wpisów na takim wiekowym blogu. Widać, jak ogromny rozwój mają za sobą ich autorzy. Myślę, że chociażby dla rozwoju własnej osobowości i umiejętności warto to robić. Nawet, jeżeli nie spełni się marzenie obu bohaterek filmu o karierze pisarskiej i wielkich pieniądzach :-)
A tak właściwie, kto powiedział, że się nie spełni? Wystarczy tylko uwierzyć ;-)
We wtorek oglądałam w telewizji film „Julie & Julia“ o blogu kulinarnym, jego wzlotach oraz upadkach i nieźle się naśmiałam. To trochę tak, jakbym sama siebie widziała i pewnie niejedna z was przeżyła swoją przygodę z blogiem podobnie jak bohaterki filmu. „Nie mogę przestać pisać, przecież moi czytelnicy czekają“, „dostałam pierwszy komentarz“, „już mojego bloga ktoś oglądał“ i wiele podobnych stwierdzeń :-)
Biedni mężowie, ci w filmie i ci w rzeczywistości, nic im nie pozostaje tylko przytakiwanie i czekanie, aż choroba minie.
Podzielcie się swoimi doświadczeniami, jak to było na samym początku, kiedy już sama publikacja pierwszego posta była nielada przeżyciem. Czasami patrzę w podziwem na te blogi, które prowadzone są od kilku lat! Niesamowite, czy ja tak długo dam radę? Interesujęce jest dla mnie cofanie się do pierwszych wpisów na takim wiekowym blogu. Widać, jak ogromny rozwój mają za sobą ich autorzy. Myślę, że chociażby dla rozwoju własnej osobowości i umiejętności warto to robić. Nawet, jeżeli nie spełni się marzenie obu bohaterek filmu o karierze pisarskiej i wielkich pieniądzach :-)
A tak właściwie, kto powiedział, że się nie spełni? Wystarczy tylko uwierzyć ;-)
© Mariola Streim |
Niestety to tylko namiastka, ale jakże pyszna i tak prosta, że nawet ja dałam radę zrobić ją na śniadanie! Mój problem ze śniadaniami polega na tym, że jak tylko otwieram oczy, muszę coś zjeść, inaczej jestem do niczego. Kiedyś myślałam, że to kwestia nastawienia. Przez jakiś czas zaczynałam pracę o godz. 7.00 (o ludzie, jak ja dałam radę), chcąc rano zaoszczędzić czas, postanowiłam wychodzić bez śniadania i zjadać je dopiero w pracy. No i niestety, mój eksperyment nie powiódł się kompletnie. Zeszłam z mojego (wtedy) czwartego piętra, wsiadłam do samochodu i stwierdziłam, że czarno to widzę, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zrobiło mi się słabo i ciemno przed oczami, więc wgramoliłam się resztkami sił na moje czwarte piętro, zjadłam śnadanko i dopiero pojechałam do pracy. Oczywiście spóźniona. To była moja ostatnia próba. Moje śniadania muszą więc być przygotowywane w ekspersowym tempie, najczęściej jest to musli. Zapiekane banany nadają się również. Można je traktować również jako deser. Jest on podawany w chińskich restauracjach. Przynajmniej w tych, w których do tej pory bywałam. Właśnie stąd pochodzi inspiracja na dzisiejszy smakołyk. Ciasto zrobiłam według mojego uznania. Wyszło dość podobnie.
© Mariola Streim |
Już dawno chciałam tę zupę zrobić i zawsze jakoś mi coś innego wypadło. Warta polecenia, robi się ją oczywiście bardzo łatwo. Wbrew pozorom, nie trzeba jej godzinami gotować, można ją zrobić na poczekaniu. Idealna na taki dzień, kiedy za długo byłyśmy na zakupach ciuchowych, a tu mąż niebawem głodny z pracy wraca. Takie szybkie danie wtedy jak znalazł. Przepis mam od mojej tureckiej przyjaciółki Aysel. Oczywiście podobnie jak ja, nie trzyma się ona sztywno takich zapisanych przepisów, tylko przygotowuje wszystko trochę intuicyjnie i zawsze wychodzi (no mi prawie zawsze).
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Muszę przyznać, że to połączenie spotkało się z dużą dozą mojego sceptyzmu.
Wspominałam wam, że jsteśmy bardzo „sosowi“, mamy mnóstwo różnych dodatków w postaci sosów, musztard, chrzanów i tym podobnych. Nasze upodobania nie należą niestety do zdrowych, bo właśnie w tych gotowych sosach jest pełno niezdrowych dodatków. Nawet jak jest napisane, że nie ma tam środków konserwujących, to oczywiście są, tylko ukryte pod innymi nazwami. Dodaje się tam różne cukry i inne straszne rzeczy. Myślę, że kiedyś postaram się tu zamieścić fachowy artykuł na ten temat, bo niby nie jestem straszną fanatyczką zdrowej żywności, ale denerwuję się coraz bardziej, że już nic nie ma normalnego do kupienia, tylko we wszystkich produktach są jakieś substancje, których sobie nie życzę. To długa historia.. więc wracamy do naszego sosu. Wypatrzyłam w niemieckim sklepie sos pomidorowo-musztardowy i baaaardzo mnie to zaintrygowało. Postanowiłam spróbować z takim lekkim nastawieniem na „iiiii“... No jak myślicie? Pycha! Ku mojemu zaskoczeniu to świetna kombinacja, nadaje się dosłownie do wszystkiego. Do frytek, pieczonych ziemniaków, sałatek, jako dip do pałeczek warzywnych, do wszystkiego. Jak nie wierzycie, spróbujce. Składniki, każdy pewnie ma w domu i warto poddać się małemu eksperymentowi. Mój sos trochę różni się smakiem i wyglądem od tego kupionego (nic dziwnego, nie dodałam tam sztucznych barwników, ani tony dekstrozy), mogę wręcz nieskromnie powiedzieć, że jest lepszy od tego gotowego. Proporcje tak na oko dobrałam, wiadomo, mogłam tylko po składzie się ich domyślić, ale w takich sprawach i tak trochę trzeba zdać się na intuicję i własne upodobania smakowe. Powstał tani, smaczny sosik, ma mało kalorii i mogę z czystym sumieniem go zajadać.
Wspominałam wam, że jsteśmy bardzo „sosowi“, mamy mnóstwo różnych dodatków w postaci sosów, musztard, chrzanów i tym podobnych. Nasze upodobania nie należą niestety do zdrowych, bo właśnie w tych gotowych sosach jest pełno niezdrowych dodatków. Nawet jak jest napisane, że nie ma tam środków konserwujących, to oczywiście są, tylko ukryte pod innymi nazwami. Dodaje się tam różne cukry i inne straszne rzeczy. Myślę, że kiedyś postaram się tu zamieścić fachowy artykuł na ten temat, bo niby nie jestem straszną fanatyczką zdrowej żywności, ale denerwuję się coraz bardziej, że już nic nie ma normalnego do kupienia, tylko we wszystkich produktach są jakieś substancje, których sobie nie życzę. To długa historia.. więc wracamy do naszego sosu. Wypatrzyłam w niemieckim sklepie sos pomidorowo-musztardowy i baaaardzo mnie to zaintrygowało. Postanowiłam spróbować z takim lekkim nastawieniem na „iiiii“... No jak myślicie? Pycha! Ku mojemu zaskoczeniu to świetna kombinacja, nadaje się dosłownie do wszystkiego. Do frytek, pieczonych ziemniaków, sałatek, jako dip do pałeczek warzywnych, do wszystkiego. Jak nie wierzycie, spróbujce. Składniki, każdy pewnie ma w domu i warto poddać się małemu eksperymentowi. Mój sos trochę różni się smakiem i wyglądem od tego kupionego (nic dziwnego, nie dodałam tam sztucznych barwników, ani tony dekstrozy), mogę wręcz nieskromnie powiedzieć, że jest lepszy od tego gotowego. Proporcje tak na oko dobrałam, wiadomo, mogłam tylko po składzie się ich domyślić, ale w takich sprawach i tak trochę trzeba zdać się na intuicję i własne upodobania smakowe. Powstał tani, smaczny sosik, ma mało kalorii i mogę z czystym sumieniem go zajadać.
© Mariola Streim |
Ach ta gruszka, tu flirtuje, tam flirtuje. Kiedyś niedostrzegana, coraz częściej gości u mnie na stole, w ciekawych duetach. Kto by pomyślał, taka niepozorna, a tyle w niej zalet.
Dla mnie jest to raczej warzywo. Lubię jej smak w połączeniu w innymi warzywami, jako dodatek do sałatek. Niedawno prezentowałam wam ją tutaj z ogórkiem.
Inspirację do mojej dzisiejszej przekąski znalazłam tutaj. Od razu miałam przed oczami to, co dziś zrobiłam, czyli takie małe olśnienie. Czytam przepis... i wiem, jak go inaczej zinterpretować. Potem przegląd lodówki. Zawsze u nas całe stado sosików, chrzaników i musztardek na stanie, więc od razu znalazł się posujący dodatek podkreślający smak i wygląd tej kompozycji.
Tak to lubię – zupełnie nowe (dla mnie) połącznie.
Dla mnie jest to raczej warzywo. Lubię jej smak w połączeniu w innymi warzywami, jako dodatek do sałatek. Niedawno prezentowałam wam ją tutaj z ogórkiem.
Inspirację do mojej dzisiejszej przekąski znalazłam tutaj. Od razu miałam przed oczami to, co dziś zrobiłam, czyli takie małe olśnienie. Czytam przepis... i wiem, jak go inaczej zinterpretować. Potem przegląd lodówki. Zawsze u nas całe stado sosików, chrzaników i musztardek na stanie, więc od razu znalazł się posujący dodatek podkreślający smak i wygląd tej kompozycji.
Tak to lubię – zupełnie nowe (dla mnie) połącznie.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Niedawno zostaliśmy ciocią i wujkiem. Postanowiliśmy zamiast normalnej kartki
z życzeniami wysłać ciastka. Wprawdzie maluch nic z tego nie będzie miał, ale rodzicom może osłodzimy trochę życie, bo pewnie nieprzespane noce nieźle dają im w kość. Dla chłopczyka są oczywiście kolory niebieskie, bo jak mogłoby być inaczej. Pierwszy raz miałam okazję wypróbować moje nowe barwniki
i przepis na masę cukrową. Poszło łatwiej niż myślałam, teraz to już na amen zafascynowana jestem wszelkiego rodzaju ciastkami, a w szczególności ich ozdabianiem. Ciekawe, kiedy mi to przejdzie. Na razie nie zanosi się, żeby mój blog był tylko ciastkowy, ale coś mi się wydaje, że często będą tu gościły.
Opakowanie zrobiłam z kartonika po książce, okleiłam go papierem do pakowania prezentów i nakleiłam kółka z tekstem „dla świeżo upieczonych rodziców“. Kółka wycięłam ze zwykłej białej kartki, napisy wydrukowałam przedtem na drukarce w kolorach odpowiadających kółkom na papierze.
Jutro lecimy na pocztę wysłać, ciekawa jestem, co oni powiedzą na taką niespodziankę :-)
Przepis na ciastka, jak zwykle ten, a przepis na masę cukrową znalazłam tu i tu.
z życzeniami wysłać ciastka. Wprawdzie maluch nic z tego nie będzie miał, ale rodzicom może osłodzimy trochę życie, bo pewnie nieprzespane noce nieźle dają im w kość. Dla chłopczyka są oczywiście kolory niebieskie, bo jak mogłoby być inaczej. Pierwszy raz miałam okazję wypróbować moje nowe barwniki
i przepis na masę cukrową. Poszło łatwiej niż myślałam, teraz to już na amen zafascynowana jestem wszelkiego rodzaju ciastkami, a w szczególności ich ozdabianiem. Ciekawe, kiedy mi to przejdzie. Na razie nie zanosi się, żeby mój blog był tylko ciastkowy, ale coś mi się wydaje, że często będą tu gościły.
Opakowanie zrobiłam z kartonika po książce, okleiłam go papierem do pakowania prezentów i nakleiłam kółka z tekstem „dla świeżo upieczonych rodziców“. Kółka wycięłam ze zwykłej białej kartki, napisy wydrukowałam przedtem na drukarce w kolorach odpowiadających kółkom na papierze.
Jutro lecimy na pocztę wysłać, ciekawa jestem, co oni powiedzą na taką niespodziankę :-)
Przepis na ciastka, jak zwykle ten, a przepis na masę cukrową znalazłam tu i tu.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Bardzo jestem ciekawa, czy znacie takie warzywo, oczywiście zielone, chociaż widziałam też z czerwonymi łodygami. Pięknie się prezentuje. Nazywa się
w innych językach mangold i nie udało mi się doszukać, jak nazywa się po polsku. Niby w wikipedii podają, że to burak liściowy, ale czy ja wiem? To żadna nazwa. Nie pamiętam też, czy w polskich sklepach można go kupić, wydaje mi się, że nie widziałam. W Niemczech wprawdzie widziałam wiele razy, ale nie wiedziałam, z czym zjeść i nie kupowałam. Teraz jednak przyszła na niego pora. Co tam będzie sobie leżał w sklepie. Żadne warzywo się przede mną nie ukryje. Jak już jestem wegetarianką, to chociaż te zielone rzeczy muszę wszystkie spróbować.
W ramach eksperymentu powstała zupa i muszę powiedzieć, jak na premierę,
to całkiem niezła wyszła. Jak macie możliwość, koniecznie spróbujcie.
Myślę, że ten niby burak świetnie nadaje się na różne dania, już pomysły kipią
w mojej głowie.
w innych językach mangold i nie udało mi się doszukać, jak nazywa się po polsku. Niby w wikipedii podają, że to burak liściowy, ale czy ja wiem? To żadna nazwa. Nie pamiętam też, czy w polskich sklepach można go kupić, wydaje mi się, że nie widziałam. W Niemczech wprawdzie widziałam wiele razy, ale nie wiedziałam, z czym zjeść i nie kupowałam. Teraz jednak przyszła na niego pora. Co tam będzie sobie leżał w sklepie. Żadne warzywo się przede mną nie ukryje. Jak już jestem wegetarianką, to chociaż te zielone rzeczy muszę wszystkie spróbować.
W ramach eksperymentu powstała zupa i muszę powiedzieć, jak na premierę,
to całkiem niezła wyszła. Jak macie możliwość, koniecznie spróbujcie.
Myślę, że ten niby burak świetnie nadaje się na różne dania, już pomysły kipią
w mojej głowie.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Już wam kiedyś prezentowałam moją ulubioną dynię hokaido. Teraz ponownie to wspaniałe, jesienne warzywo, w ekspresowej i bardzo ostrej wersji. Dzisiejsza dynia ma za sobą bardzo długą, nieplanowaną podróż :-) Kupiłam ją we Frankfurcie, nie miałam czasu się nią zaopiekować, więc zabrałam ją do Poznania. No i co? Znów byłam zalatana, więc spakowałam ją znów, jadąc do Frankfurtu. Może to wpłynęło pozytywnie na jej smak? Kiedyś widziałam taki reportaż o wódce Linie-Aquavit, produkowanej w Norwegii. Beczki ładowane są na statki i wiezione poza linię równika i z powrotem. 19 tygodni trwa ich podróż. Dzięki tej metodzie powstaje szczególny smak tego trunku. Metoda podobno została odkryta przypadkiem, kiedy wywieziono kilka beczek i potem, po jakimś czasie przywieziono je z powtotem do Norwegii. Alkohole nie interesują mnie właściwie, ale ta historia jest niezwykła.
Więc kto wie, może warto czasami zafundować naszym warzywom jakąś podróż? Moja dynia rzeczywiście smakowała wyśmienicie. Przepis jest bardzo prosty. Całe przygotowanie trwa tylko kilka minut.
Więc kto wie, może warto czasami zafundować naszym warzywom jakąś podróż? Moja dynia rzeczywiście smakowała wyśmienicie. Przepis jest bardzo prosty. Całe przygotowanie trwa tylko kilka minut.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |