Miało być normalnie. Miałam dynię i kilka pomysłów na tę jedną, jedyną dynię. Na coś trzeba się zdecydować. Miała być zupa, ale w ostatniej chwili zobaczyłam na blogu zufikowo bardzo kuszące dyniowe kopytka, a że ja tak z jesienią trochę nie bardzo, bo tak wieje i zimno, postanowiłam przyłączyć się do zufikowego oswajania jesieni.
Na początku wszystko było jak trzeba, przepis mam, więc robię. Potem jednak obudziła się we mnie ta niespokojna natura i niepostrzeżenie podpowiedziała – „e, co tam będziesz tak robić, jak jest napisane, inaczej też może się da“. Znacie mnie, moje ulubione przepisy to te „na oko“. W trakcie tej radosnej twórczej akcji pomyślałam, że tak naprawdę nigdy nie robiłam kopytek i już sobie wyobraziłam, że mi przecież nie wyjdą, że mi się w garnku rozwalą, że coś tam, coś tam. Każda wymówka jest dobra, żeby tylko coś powymyślać. W ramach tej oto metamorfozy, zamiast kopytek wyszedł mi oto ten smakowity... placek. Co Wy na to? podobny do kopytek? No jasne!
Na początku wszystko było jak trzeba, przepis mam, więc robię. Potem jednak obudziła się we mnie ta niespokojna natura i niepostrzeżenie podpowiedziała – „e, co tam będziesz tak robić, jak jest napisane, inaczej też może się da“. Znacie mnie, moje ulubione przepisy to te „na oko“. W trakcie tej radosnej twórczej akcji pomyślałam, że tak naprawdę nigdy nie robiłam kopytek i już sobie wyobraziłam, że mi przecież nie wyjdą, że mi się w garnku rozwalą, że coś tam, coś tam. Każda wymówka jest dobra, żeby tylko coś powymyślać. W ramach tej oto metamorfozy, zamiast kopytek wyszedł mi oto ten smakowity... placek. Co Wy na to? podobny do kopytek? No jasne!
![]() |
© Mariola Streim |