Czy ta ponura pogoda działa Wam na nerwy? Styczeń to chyba najgorszy miesiąc. Do końca grudnia jakoś wszyscy się trzymamy, bo to święta, potem kończy się rok, więc mamy nieco rozproszoną uwagę, ale w styczniu, to już nie da się ukryć, że bardzo tęsknimy za wiosną, a tu na razie ani widu, ani słychu. Najlepszym sposobem na takiego doła są słoneczne kolory. Dziś specjalnie wybrałam same żółte i pomarańczowe składniki, aby wydobyć z mojego smoothie tyle słońca ile tylko możliwe. Jeszcze podkręciłam kurkumą. A co tam. Idziemy na całego. Dlaczego dziś smoothie?
Wczoraj widziałam cudowny reportaż na temat zdrowego odżywiania, który całkowicie utwierdził mnie w tym, że weganie są na dobrej drodze. Za długo byłoby tu opowiadać o szczegółach, powiem tylko, że spożywanie dużej ilości warzyw i owoców, najlepiej surowych, chroni nas skutecznie przed wieloma chorobami cywilizacyjnymi, również przed rakiem. I nie jest to żadna ściema. Eksperymenty w laboratorium potwierdzają to z całą pewnością. Ogromną sensacją okazało się doświadczenie, w którym macierzyste komórki rakowe, poddawane działaniu koncentratów z owoców i warzyw zaczęły się kurczyć, aż w końcu w 100% zniknęły. Komórki macierzyste raka to te, do których najtrudniej jest się dobrać, może nie działać na nie chemoterapia i mogą powodować nawrót choroby nowotworowej. Eksperymenty na organizmach z guzami nowotworowymi potwierdziły, że spożywając duże ilości warzyw i owoców, niszczymy komórki nowotworowe.
Osobiście ostrożnie podchodzę do tezy, że jedzenie może leczyć. Słowa leczyć nie powinno się nadużywać, budzić w osobach chorych złudnych nadziei, ale jeżeli nie ufamy jeszcze leczniczym właściwościom roślin, możemy zaufać im w kwestii prewencyjnej. To, że zapobiegają chorobom jest pewne, więc korzystajmy z tego daru natury każdego dnia. Tym bardziej, że dodadzą nam pałeru!
Wczoraj widziałam cudowny reportaż na temat zdrowego odżywiania, który całkowicie utwierdził mnie w tym, że weganie są na dobrej drodze. Za długo byłoby tu opowiadać o szczegółach, powiem tylko, że spożywanie dużej ilości warzyw i owoców, najlepiej surowych, chroni nas skutecznie przed wieloma chorobami cywilizacyjnymi, również przed rakiem. I nie jest to żadna ściema. Eksperymenty w laboratorium potwierdzają to z całą pewnością. Ogromną sensacją okazało się doświadczenie, w którym macierzyste komórki rakowe, poddawane działaniu koncentratów z owoców i warzyw zaczęły się kurczyć, aż w końcu w 100% zniknęły. Komórki macierzyste raka to te, do których najtrudniej jest się dobrać, może nie działać na nie chemoterapia i mogą powodować nawrót choroby nowotworowej. Eksperymenty na organizmach z guzami nowotworowymi potwierdziły, że spożywając duże ilości warzyw i owoców, niszczymy komórki nowotworowe.
Osobiście ostrożnie podchodzę do tezy, że jedzenie może leczyć. Słowa leczyć nie powinno się nadużywać, budzić w osobach chorych złudnych nadziei, ale jeżeli nie ufamy jeszcze leczniczym właściwościom roślin, możemy zaufać im w kwestii prewencyjnej. To, że zapobiegają chorobom jest pewne, więc korzystajmy z tego daru natury każdego dnia. Tym bardziej, że dodadzą nam pałeru!
© Mariola Streim to zdjęcie możesz kupić tutaj |
U mnie nadal trwa cykl bananowy. Głównie dlatego, że przygotowałam jakiś czas temu, kilka przepisów bananowych do aktualnego numeru czasopisma Vege i chciałam je zaprezentować również tutaj. Niedawno zamieszczone placki z bananów i batatów również pochodzą z tego cyklu. Banany to tak wszechstronne owoce, że można je kombinować dosłownie ze wszystkim, zarówno konsystencja, jak i smak wpasują się w każde danie. Ze względu na ich słodki smak, najczęściej używamy ich do deserów, ale warto trochę oddać wodze fantazji i pokombinować z daniami wytrawnymi. Dzisiejszy koktajl mógłby być wstępem do takich eksperymentów, do normalnego, słodkiego koktajlu dodałam nieco curry i powstało coś pysznego. Można też dodać szczyptę chili.
© Mariola Streim to zdjęcie możesz kupić tutaj |
Dziś coś do picia. Coś niecodziennego. Przynajmniej dla mnie nie jest to porównywalne z popularną herbatą miętową (której zresztą bardzo nie lubię, wtajemniczeni o tym wiedzą ;-)
Dziś będzie o herbacie z liści jeżyn. Skąd ten pomysł? Przyznam, że nie jest mój. Wpadło mi w ręce jakieś stare wydanie dodatku do czasopisma FÜR SIE, w którym pełno jest interesujących przepisów na domowe, naturalne lekarstwa. O niektórych z nich oczywiście wszyscy słyszeli, między innymi o słynnej mięcie. Niektóre są jednak dość zaskakujące i od czasu do czasu będę tutaj o tym pisać. Tym bardziej, że wiele z tych tajemniczych ziółek można spotkać na każdym kroku.
Jakie właściwości tkwią w liściach jeżyn? Herbatka z nich przygotowana działa ściągająco i przeciwzapalnie. Można stosować przy biegunce, zapaleniu jamy ustnej i bólach gardła.
W smaku jest nieco cierpka, ale po dodaniu odrobiny cukru i soku z cytryny, jest nawet niezła. Może nawet wprowadzę ją do mojej sporej kolekcji herbat ziołowych i będę od czasu do czasu pić dla urozmaicenia, beż żadnych dolegliwości.
Pamiętajmy, że domowe sposoby pomocne są w lekkich przypadkach, jeżeli nasze dolegliwości mają ostry przebieg lub trwają dłużej nić 3 dni, konieczna jest wizyta u lekarza.
Dziś będzie o herbacie z liści jeżyn. Skąd ten pomysł? Przyznam, że nie jest mój. Wpadło mi w ręce jakieś stare wydanie dodatku do czasopisma FÜR SIE, w którym pełno jest interesujących przepisów na domowe, naturalne lekarstwa. O niektórych z nich oczywiście wszyscy słyszeli, między innymi o słynnej mięcie. Niektóre są jednak dość zaskakujące i od czasu do czasu będę tutaj o tym pisać. Tym bardziej, że wiele z tych tajemniczych ziółek można spotkać na każdym kroku.
Jakie właściwości tkwią w liściach jeżyn? Herbatka z nich przygotowana działa ściągająco i przeciwzapalnie. Można stosować przy biegunce, zapaleniu jamy ustnej i bólach gardła.
W smaku jest nieco cierpka, ale po dodaniu odrobiny cukru i soku z cytryny, jest nawet niezła. Może nawet wprowadzę ją do mojej sporej kolekcji herbat ziołowych i będę od czasu do czasu pić dla urozmaicenia, beż żadnych dolegliwości.
Pamiętajmy, że domowe sposoby pomocne są w lekkich przypadkach, jeżeli nasze dolegliwości mają ostry przebieg lub trwają dłużej nić 3 dni, konieczna jest wizyta u lekarza.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim zdjęcia z tej serii możesz kupić tutaj |
Mleko owsiane jest w tej chwili już dość popularne i nikogo nie dziwi. Do niedawna je kupowałam, zadowolona, że nie było aż tak strasznie drogie i nie zawierało wielu dodatkowych składników. Nie zawierało? Niby nie, ale... Zacznę od początku. No więc kupowałam to mleko owsiane, bez zastanowienia, bo przecież jest roślinne i sprawa załatwiona. Używaliśmy je do wszystkiego, bo świetnie zastępuje mleko krowie i sprawdza się w każdym przepisie. Głównie jednak było podstawowym składnikiem naszego porannego musli, ale pewnego dnia doznaliśmy olśnienia. Zaraz, zaraz... mleko owsiane, a do tego płatki owsiane? Przecież to masło maślane, a w dodatku kupujemy rozwodnione (i to porządnie, bo zawartość płatków wynosi na przykład tylko 8%), więc dlaczego w ogóle je kupujemy? W ten sposób zakończyła się era noszenia kartonów z wodą, minimalną ilością płatków, za to z niewiadomą ilością czegoś tam. Od tej pory kupujemy tylko delikatne płatki owsiane, miksujemy na gładko, dolewamy tyle wody ile chcemy i gotowe. Robię zawsze trochę na zapas, wstawiam do lodówki i mam do wszelkich sosów, deserów, naleśników i wszystkich innych dań. Zauważyliśmy ogromną różnicę w zawartości cukru. Musli z mlekiem kupnym nie dosładzaliśmy, natomiast z domowym konieczna jest przynajmniej 1 łyżeczka cukru na miseczkę, aby miało podobny smak. To nam pokazało, że naprawdę nie warto sięgać po gotowe, bo w tej chwili sami możemy regulować ilość cukru. Wiadomo, że smak można wytrenować i z czasem mniej słodzić dania, bez poczucia, że czegoś nam brakuje. Mleko, które ja przygotowuję nie jest odcedzane, miksuję je po prostu długo i na gładko. Jeżeli przeszkadza Wam lekko ziarnista struktura możecie odcedzić przez czystą ściereczkę, a resztki wykorzystać na przykład od upieczenia ciastek lub zrobić pyszne batony.
Dziś przygotowałam dla Was owiane kakao. U mnie dość gęste i pyszne, schłodzone smakuje jak lodowy shake. Zapraszam.
Może nie zwróciliście na to uwagi, ale piszę w liczbie mnogiej. Czyżby pojawił się nowy wegański członek rodziny? Nie, moi drodzy, moja druga połówka, wszystkożerca pospolity, polubił niektóre wegańskie dania i wprowadził je na stałę do swojego jadłospisu. Dobrowolnie. Czyż nie jest to sukces?
W ten sposób ilość produktów pochodzenia zwierzęcego została ograniczona w sposób drastyczny, co mnie bardzo cieszy.
Może nie zwróciliście na to uwagi, ale piszę w liczbie mnogiej. Czyżby pojawił się nowy wegański członek rodziny? Nie, moi drodzy, moja druga połówka, wszystkożerca pospolity, polubił niektóre wegańskie dania i wprowadził je na stałę do swojego jadłospisu. Dobrowolnie. Czyż nie jest to sukces?
W ten sposób ilość produktów pochodzenia zwierzęcego została ograniczona w sposób drastyczny, co mnie bardzo cieszy.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim to zdjęcie możesz kupić tutaj |
Kompot z czereśni jest delikatny i nawet bez dodatkowego cukru wystarczająco słodki. Prawdziwy, letni smak tylko z dwóch składników – woda i owoce. Prościej już się nie da. Tak więc, nie będzie dziś zbędnych historii i zanudzania, nawet przepisu nie będzie, bo wystarczy tylko parę minut pogotować i wszystko. Zostawiam Was sam na sam z tą minimalistyczną pysznością :-)
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Znów jestem zła na siebie, że tak długo czekałam na realizację tego pysznego syropu. Jakoś zawsze mi się sezon na kwiaty za szybko kończył. Poza tym, odkładane zadania mają to do siebie, że rosną w naszych głowach do niesamowitych rozmiarów i w końcu przychodzi taki moment, że rezygnujemy, myśląc, że nigdy temu nie podołamy. Dotyczy to oczywiście wszystkich zadań, nie tylko kulinarnych ;-) Tak więc ten megatrudny i skomplikowany przepis tak mnie skutecznie odstraszał, że niewiele brakowało, a nie nie pojawiłby się na moim blogu, mimo, że z kuchennego okna codziennie widzę krzak dzikiego bzu, a na nim pełno kwiatów. W końcu odwagi dodała mi Zuza, bo uświadomiła mi, że to kompletna prościzna. Nawet nie wyobrażacie sobie, jaka wielka była moja radość, gdy ogarnęłam w końcu wzrokiem moje słoiczki ze złotym syropem! Pomyśleć, że jeszcze do niedawna marudziłam mojej „drugiej połówce“, że nie lubię tego krzaczora, bo to zielsko niemożliwe, takie wiejskie i ma go wyrwać razem z korzeniami. Jak to dobrze, że z czasem zakładamy inną parę okularów i patrzymy na zwykłe, szare rzeczy z innej perspektywy :-)
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim zdjęcia z tej serii możesz kupić tutaj |
Zainspirowana i zachęcona wpisem Avki o miksach warzywnych, postanowiłam wreszcie przejść od planowania i wzdychania do działania. Sama nie wiem, dlaczego tyle czasu trwało, zanim w mojej głowie zrobiło klik i teraz to już nie ma odwrotu – będzie tu miksów co nie miara. W przeciwieństwie do Avki, poszłam od razu na żywioł, jak wiecie, nie dla mnie ścisłe przepisy i odmierzanie. Przed weekendem zrobiłam całą furę warzywnych zakupów i miksowaliśmy codziennie. Bardzo nam nasze nowe odkrycie smakowało i na dodatek wymyśliliśmy dla naszych miksów ciekawe zastosowanie. O tym będzie w innym poście. Zaglądajcie więc tu, bo zanosi się warzywnie, smacznie i na dodatek tanio. O tym, że nie kosztuje to dużo, przekonał mnie program telewizyjny (możliwe, że film da się odtworzyć tylko na terenie Niemiec), który zobaczyłam zupełnie przypadkiem, mniej więcej w tym samym czasie, co wpis u Avki. Dołączcie więc do mojej nowej fascynacji miksowania czego popadnie, nie pożałujecie. Łączyć można wszystko, również warzywa z owocami, raj dla tych, którzy lubią smakowa eksperymenty.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Witajcie! Dziś przepisowo nic szczególnego, ale wiosna jakoś tak pozytywnie na wszystkich działa, że chyba mi się też udzieliło i postanowiłam dziś blognąć ot tak sobie, dla samego blogowania :-)
Przy okazji mam dla Was dobrą wiadomość, od dziś moje zdjęcia na blogu będą większe. Niby nic takiego, ale zobaczycie, będzie o wiele milej tutaj, przynajmniej takie jest założenie.
Tymczasem skoczcie do zamrażarki i zmiksujcie sobie taki oto miksik jagodowy, rzućcie okiem za okno, z pewnością jest gdzieś w zasięgu wzroku jakieś kwitnące drzewo i cieszcie się wiosennym powiewem. Pozdrawia i do następnego razu, chyba będą jakieś placki.
Przy okazji mam dla Was dobrą wiadomość, od dziś moje zdjęcia na blogu będą większe. Niby nic takiego, ale zobaczycie, będzie o wiele milej tutaj, przynajmniej takie jest założenie.
Tymczasem skoczcie do zamrażarki i zmiksujcie sobie taki oto miksik jagodowy, rzućcie okiem za okno, z pewnością jest gdzieś w zasięgu wzroku jakieś kwitnące drzewo i cieszcie się wiosennym powiewem. Pozdrawia i do następnego razu, chyba będą jakieś placki.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Zastanawiałam się, czy nie jest na ten wpis za ciepło. Słuchy mnie wprawdzie dochodzą, że u niektórych z Was śniegu jest pełno i mróz okropny, u mnie jednak klimat wiosenny. Po zastanowieniu się doszłam jednak do wniosku, że moje wspomnienia z tym napojem związane są z samym środkiem lata, więc jak najbardziej mogę podzielić się z Wami tym rozgrzewającym trunkiem. Tylko uważajcie, procenty są zdradliwe ;-)
Pewnego lata, kiedy byłyśmy z moją siostrą młode i pracowałyśmy w wakacje w Niemczech, nasza znajoma wyciągnęła nas do kina pod gołym niebem. Było ono zorganizowane na trawniku, na pobliskim basenie. Jak na lato, temperatura była bardzo niska i nasza pomysłowa koleżanka wymyśliła, że założymy zimowe kurtki, zimowe buty (o zgrozo, co za obciach, latem zimowe ciuchy), zabierzemy ze sobą składane leżaki i termosy z tym właśnie wyśmienitym napojem. Całe szczęście, że nie żałowała tego rumu, bo tak na trzeźwo, zapadłabym się chyba pod ziemię. W końcu było to wszystko na wsi zabitej deskami, gdzie wszyscy wszystko wiedzą. Film był niezwykle romantyczny „Bodyguard“ z Whitney Houston i Kevinem Costnerem, nad nami gwieździste niebo i nasze kakao. Polecam gorąco na wszelkie akcje, gdzie trzeba się rozgrzać. Obojętnie, czy latem, czy zimą :-)
P.S.
Czyżby nie było chętnych na spotkanie kulinarne w restauracji Halka?
Zgłaszajcie się, szkoda, aby zaproszenie przepadło.
Pewnego lata, kiedy byłyśmy z moją siostrą młode i pracowałyśmy w wakacje w Niemczech, nasza znajoma wyciągnęła nas do kina pod gołym niebem. Było ono zorganizowane na trawniku, na pobliskim basenie. Jak na lato, temperatura była bardzo niska i nasza pomysłowa koleżanka wymyśliła, że założymy zimowe kurtki, zimowe buty (o zgrozo, co za obciach, latem zimowe ciuchy), zabierzemy ze sobą składane leżaki i termosy z tym właśnie wyśmienitym napojem. Całe szczęście, że nie żałowała tego rumu, bo tak na trzeźwo, zapadłabym się chyba pod ziemię. W końcu było to wszystko na wsi zabitej deskami, gdzie wszyscy wszystko wiedzą. Film był niezwykle romantyczny „Bodyguard“ z Whitney Houston i Kevinem Costnerem, nad nami gwieździste niebo i nasze kakao. Polecam gorąco na wszelkie akcje, gdzie trzeba się rozgrzać. Obojętnie, czy latem, czy zimą :-)
P.S.
Czyżby nie było chętnych na spotkanie kulinarne w restauracji Halka?
Zgłaszajcie się, szkoda, aby zaproszenie przepadło.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Lubicie kompoty? Ja je uwielbiam, pamiętam, że kiedyś był to główny, letni napój i gotowany praktycznie codziennie. Teraz niestety wypierany jest coraz bardziej przez napoje przemysłowe o składzie, którego lepiej nie czytać, bo na samą myśl dostaje się wysypki. Co się z nami stało, że zapominamy o takim pysznym i zdrowym sposobie na gaszenie pragnienia? Powiedzmy NIE tym wszystkim cudownym, kolorowym napojom i wróćmy do prostoty.
Porzeczki. Lubię na nie patrzeć, jak na cenne korale, ale nie przepadam za ich smakiem. Wiadomo, moje wszystkie synapsy w mózgu utorowały sobie już drogę w stronę tego, co słodkie, a porzeczki raczej mogą konkurować z cytryną. Tak więc mam na nie sposób, do gara, dodaję trochę brązowego cukru i już lubię :-)
Tym razem to porzeczki z własnego ogrodu. Nasz krzaczek, który wziął się nie wiadomo skąd, bo nikt nie pamięta, żeby go sadził, co roku daje nam coś około garści owoców. No cóż i tak dziwne, że na tym skalnym gruncie utrzymał się przy życiu. Tak więc tegoroczny zbiór to mała miseczka i jeden, jedyny kompot w tym sezonie – na zdrowie :-)
Porzeczki. Lubię na nie patrzeć, jak na cenne korale, ale nie przepadam za ich smakiem. Wiadomo, moje wszystkie synapsy w mózgu utorowały sobie już drogę w stronę tego, co słodkie, a porzeczki raczej mogą konkurować z cytryną. Tak więc mam na nie sposób, do gara, dodaję trochę brązowego cukru i już lubię :-)
Tym razem to porzeczki z własnego ogrodu. Nasz krzaczek, który wziął się nie wiadomo skąd, bo nikt nie pamięta, żeby go sadził, co roku daje nam coś około garści owoców. No cóż i tak dziwne, że na tym skalnym gruncie utrzymał się przy życiu. Tak więc tegoroczny zbiór to mała miseczka i jeden, jedyny kompot w tym sezonie – na zdrowie :-)
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Pewnie problem jest powszechnie znany. Nawadnianie naszego organizmu, szczególnie latem jest bardzo ważne, wszyscy o tym wiemy, ale nie bardzo wiemy, co najlepiej pić? Wszelkie słodkie, gotowe napoje odpadają. Woda mineralna jest najlepsza, ale ręka do góry – kto uwielbia pić zwykłą wodę mineralną? No niewiele rąk widzę, moje obie ręce też się za bardzo się nie wyrywają. I tak drążę to pytanie już od dawna, okazuje się bowiem, że mój ulubiony napój, gorzka, czarna herbata, dla mnie najlepsza na wszystko i spożywana litrami dziennie, wcale nie wpływa korzystnie na moje zdrowie. Niestety. A szkoda, bo nie wyobrażam sobie życia bez niej i wszelkie próby odwykowe skończyły się niepowodzeniem. Pomyślałam, że jak w wielu innych przypadkach, pomocna może być metoda małych kroków i odwracania uwagi. (Ciekawa sprawa, jak się głębiej zastanowię, to sposoby te zaczerpnęłam z treningów naszego psa ;-) Skoro u niego działa, z oporem, ale zawsze, to i u mnie musi zadziałać). Czyli postanowienie pierwsze, nie rzucamy nałogu z dnia na dzień lecz ograniczamy jego spożywanie. Z tego wynika postanowienie drugie, czyli ograniczając spożywanie czegoś, musimy zapewnić sobie alternatywę. Już kiedyś prezentowałam proste napoje, na przykład syrop z rabarbaru i truskawek czy napój cytrusowy. Zebrałam jeszcze kilka prostych rozwiązań i będę Wam je w najbliższym czasie przedstawiać. Dziś sposób bardzo łatwy i typowo letni – lemoniada z kwiatów koniczyny. Wynalazłam na blogu kuchnia w formie. A Wy co pijecie latem?
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Prawie je w tym roku przegapiłam. Tyle ostatnio się działo i nadal dzieje, że gdybym przypadkiem, kątem oka nie zauważyła jednej, nieśmiałej, pod krzaczkiem, myślałabym, że jeszcze nie teraz, że jeszcze jest czas. Tymczasem, kiedy rozejrzałam się dokładniej, okazało się, że jest ich pełno! U nas w o grodzie uprawa roślin jest bardzo mozolna. To nie ogród, to kamieniołom, więc nie wszystkie rośliny czują się u nas dobrze, ale za to poziomki go uwielbiają. Z roku na rok jest ich coraz więcej i nie są to żadne ogrodowe egzemplarze, tyko autentyczne, dzikie, więc szczególnie aromatyczne.
Zapraszam Was na kilka ogrzanych słońcem, prosto z krzaczka, albo na koktajl :-)
P. S.
więcej poziomek u mnie na ideen-depot
Zapraszam Was na kilka ogrzanych słońcem, prosto z krzaczka, albo na koktajl :-)
P. S.
więcej poziomek u mnie na ideen-depot
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Dziś znów o herbacie, znów prosto z mojego ogródka. Pamiętacie mój krzaczek herbaty? Rośnie sobie, podlewam go i pielęgnuję, ale do zbiorów chyba jeszcze sporo będę musiała poczekać.
Tymczasem odkryłam inną, cudowną herbatkę, z rośliny, która rośnie sobie niewinnie w niejednym ogródku. Jej cenne właściwości (zwłaszcza dla kobiet, choć mężczyznom i dzieciom też może się przydać), znane są już podobno od średniowiecza.
Kwiaty te są genialne od każdym względem. Rosną jak na drożdżach, mimo fatalnych warunków glebowych, które mogę im zaoferować. Jest to roślina wieloletnia, a liście wyrastają co roku już wczesną wiosną, dzięki czemu mój ogródek nie wygląda łyso. Małe, niepozorne, żółte kwiatki są prawie przez całe lato, zdobią nie tylko ogródek, ale również mój bukiet w domu, świetnie komponują się z wieloma innymi kwiatami.
Tymczasem odkryłam inną, cudowną herbatkę, z rośliny, która rośnie sobie niewinnie w niejednym ogródku. Jej cenne właściwości (zwłaszcza dla kobiet, choć mężczyznom i dzieciom też może się przydać), znane są już podobno od średniowiecza.
Kwiaty te są genialne od każdym względem. Rosną jak na drożdżach, mimo fatalnych warunków glebowych, które mogę im zaoferować. Jest to roślina wieloletnia, a liście wyrastają co roku już wczesną wiosną, dzięki czemu mój ogródek nie wygląda łyso. Małe, niepozorne, żółte kwiatki są prawie przez całe lato, zdobią nie tylko ogródek, ale również mój bukiet w domu, świetnie komponują się z wieloma innymi kwiatami.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Polubiłam rabarbar. Mało tego, chyba nawet już uwielbiam! Od wielu lat nie lubiłam i basta. Nawet nie próbowałam bliżej przyjrzeć się tej roślinie i miało już tak zostać. Jednak, kiedy tak widzę na Waszych blogach, jakie świetne rzeczy robicie, pomyślałam, że może jednak warto przełamać swoje stare przyzwyczajenie i trochę poeksperymentować. Okazało się, że warto było.
Mój pierwszy syrop z rabarbaru i truskawek wyszedł niesamowity. A to dopiero początek, całe mnóstwo przepisów mam już na oku.
Mój pierwszy syrop z rabarbaru i truskawek wyszedł niesamowity. A to dopiero początek, całe mnóstwo przepisów mam już na oku.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Moda na miksowanie kompletnie zawładnęła ostatnio moją kuchnią. Odkąd dostałam taki mały, poręczny mikserek do robienia smoothies, nie ma właściwie dnia, kiedy czegoś tam nie wrzuciłabym i nie zmiksowała.
To oczywiście bardzo pozytywne zjawisko, tym bardziej, że do niedawna miałam trochę „długie zęby na owoce”. Skandal! Jako wegetarianka, nie jeść owoców!
N i e d o p o m y ś l e n i a ! A jednak. Często w przypływie pozytywnej energii
i oczywiście zmanipulowana specjalistycznymi trikami marketingowymi oraz specjalnym oświetleniem w supermarkecie, dałam uwieść się ślicznym pomarańczom i idealnie błyszczącym jabłuszkom, po czym w domu, spoglądałam na nie kątem oka i nic. Dni mijały, jabłuszka więdły, mój niedobór witamin pewnie już tylko czekał, żeby się rozpanoszyć, a apetytu na owoce nie było. Tak więc,
nie mogło mi się nic lepszego przytrafić, niż taki mały, niepozorny prezent, który odmienił moje życie (mam nadzieję) raz na zawsze.
Dodatkowy pozytywny efekt – nie kupuję od dawna gotowych jogurtów i deserów owocowych. Nie ma w nich nic dobrego. Ostatnio nawet słyszałam (niestety już nie po raz pierwszy, że zamiast owoców umieszcza się różne inne (właściwie niejadalne) składniki, na przykład zmieloną korę z brzozy! Czy dodajecie coś takiego do waszych dań w życiu codziennym i jest to dla Was normalne?
Dla mnie nie, więc dlaczego ma to kupować i jeść? Już nie wspomnę o przesadzonej ilości barwników i sztucznych aromatów, przez co jogurt truskawkowy z supermarketu smakuje bardziej truskawkowo niż prawdziwe truskawki. No, to sobie ponarzekałam.
Wróćmy lepiej do pozytywnych aspektów – nie trzeba mieć tak strasznie wypasionych owoców, wystarczą proste składniki i człowiek się rozpływa. Pewnie dziś pomyślicie, że co ja tu Wam z taką oczywistością wyjeżdżam, ale to jest podobnie, jak w muzeum. Stoicie przed obrazem, całym czarnym, nic więcej na nim nie ma, tylko czarny kolor i myślicie: „tak, to ja też umiem malować”. Oczywiście, nikt w to nie wątpi, ale nie malujecie. Podobnie jest dla mnie z tymi smoothies. Nie gadać, że proste, że umiecie – miksować ;-)
To oczywiście bardzo pozytywne zjawisko, tym bardziej, że do niedawna miałam trochę „długie zęby na owoce”. Skandal! Jako wegetarianka, nie jeść owoców!
N i e d o p o m y ś l e n i a ! A jednak. Często w przypływie pozytywnej energii
i oczywiście zmanipulowana specjalistycznymi trikami marketingowymi oraz specjalnym oświetleniem w supermarkecie, dałam uwieść się ślicznym pomarańczom i idealnie błyszczącym jabłuszkom, po czym w domu, spoglądałam na nie kątem oka i nic. Dni mijały, jabłuszka więdły, mój niedobór witamin pewnie już tylko czekał, żeby się rozpanoszyć, a apetytu na owoce nie było. Tak więc,
nie mogło mi się nic lepszego przytrafić, niż taki mały, niepozorny prezent, który odmienił moje życie (mam nadzieję) raz na zawsze.
Dodatkowy pozytywny efekt – nie kupuję od dawna gotowych jogurtów i deserów owocowych. Nie ma w nich nic dobrego. Ostatnio nawet słyszałam (niestety już nie po raz pierwszy, że zamiast owoców umieszcza się różne inne (właściwie niejadalne) składniki, na przykład zmieloną korę z brzozy! Czy dodajecie coś takiego do waszych dań w życiu codziennym i jest to dla Was normalne?
Dla mnie nie, więc dlaczego ma to kupować i jeść? Już nie wspomnę o przesadzonej ilości barwników i sztucznych aromatów, przez co jogurt truskawkowy z supermarketu smakuje bardziej truskawkowo niż prawdziwe truskawki. No, to sobie ponarzekałam.
Wróćmy lepiej do pozytywnych aspektów – nie trzeba mieć tak strasznie wypasionych owoców, wystarczą proste składniki i człowiek się rozpływa. Pewnie dziś pomyślicie, że co ja tu Wam z taką oczywistością wyjeżdżam, ale to jest podobnie, jak w muzeum. Stoicie przed obrazem, całym czarnym, nic więcej na nim nie ma, tylko czarny kolor i myślicie: „tak, to ja też umiem malować”. Oczywiście, nikt w to nie wątpi, ale nie malujecie. Podobnie jest dla mnie z tymi smoothies. Nie gadać, że proste, że umiecie – miksować ;-)
© Mariola Streim |
Ach, jak ja lubię odwiedzać moje tureckie przyjaciółki i pić z nimi herbatę! Ogromną zaletą mieszkania tutaj jest kontakt z cudzoziemcami z odległych krajów, tak po prostu, na codzień. Oczywiście nie wszyscy tak pozytywnie o tym myślą, część społeczeństwa niestety nie lubi cudzoziemców (mnie pewnie też) i trochę mi ich żal. Tyle różnych kultur na wyciągnięcie ręki, a oni nic. Jedyne, co zaprząta ich głowy, to uprzedzenia. W Polsce jeszcze tego problemu na dużą skalę nie ma, bo i cudzoziemców jeszcze niewielu, ale może kiedyś nasze ulice wypełnią się kolorowymi twarzami i egzotycznymi strojami. Pamiętajmy wtedy, że to niesamowite bogactwo, z którego możemy czerpać inspiracje.
© Mariola Streim |
– Proszę prosto, do salonu, zapraszam na wygodną kanapę.
Kot sobie już tam śpi, lampa świeci słabym światłem. Wiosenny wieczór, okno lekko uchylone, ptaki świergolą przekrzykując się w szarawym zmierzchu.
– Przymknąć okno, za chłodno? Proszę sobie usiąść wygodnie, tu są dodatkowe poduszki.
Muzyka sączy się nie wiadomo skąd, nie widać nigdzie radia, nie widać telewizora. Salon, choć prawie bez mebli, otula nas przytulną szarością ścian, czarnobiałe obrazy przyglądają nam się, próbując opowiedzieć swoją historię.
– Kawa, czy herbata? Herbata? Świetnie, moja najnowsza zdobycz... myślę, że będzie smakować.
Woda już bulgocze, mała twarda kulka wpada z głuchym stuknęciem do szklanego dzbanka. Krótko zasyczała zapałka, oddała płomień świeczce, a ta rozświetliła dzbanek. Woda już jest, teraz leje się gorącym strumieniem, wprost na kulkę. Kulka się rozjuszyła – jak to, tak wprost na mnie... Zaszamotała się krótko, po czym uspokoiła się, popłynęla spokojnie do góry, zatoczyła koło. Kot przeciągnął się leniwie i trochę odwrócił uwagę od kulki. Tymczasem ona rozwinęła swą piękną sukienkę, rozkwitła kwiatem, zapach jaśminu i zielonej herbaty dopełnił przytulne wnętrze. Już wiosna, wszystko rozkwita.
Do kupienia tutaj.
Dodałam do akcji:
lubię herbatę
Kot sobie już tam śpi, lampa świeci słabym światłem. Wiosenny wieczór, okno lekko uchylone, ptaki świergolą przekrzykując się w szarawym zmierzchu.
– Przymknąć okno, za chłodno? Proszę sobie usiąść wygodnie, tu są dodatkowe poduszki.
Muzyka sączy się nie wiadomo skąd, nie widać nigdzie radia, nie widać telewizora. Salon, choć prawie bez mebli, otula nas przytulną szarością ścian, czarnobiałe obrazy przyglądają nam się, próbując opowiedzieć swoją historię.
– Kawa, czy herbata? Herbata? Świetnie, moja najnowsza zdobycz... myślę, że będzie smakować.
Woda już bulgocze, mała twarda kulka wpada z głuchym stuknęciem do szklanego dzbanka. Krótko zasyczała zapałka, oddała płomień świeczce, a ta rozświetliła dzbanek. Woda już jest, teraz leje się gorącym strumieniem, wprost na kulkę. Kulka się rozjuszyła – jak to, tak wprost na mnie... Zaszamotała się krótko, po czym uspokoiła się, popłynęla spokojnie do góry, zatoczyła koło. Kot przeciągnął się leniwie i trochę odwrócił uwagę od kulki. Tymczasem ona rozwinęła swą piękną sukienkę, rozkwitła kwiatem, zapach jaśminu i zielonej herbaty dopełnił przytulne wnętrze. Już wiosna, wszystko rozkwita.
Do kupienia tutaj.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Dodałam do akcji:
lubię herbatę
Nie trzeba nikomu już mówić, że witamina C mobilizuje siły obronne organizmu. Każdy już o tym wie, ale czy wykorzystujemy dostatecznie ten fenomen? Taaak – odpowie wielu z nas – codziennie łykam tabletkę z witaminą C. No tak, tylko czy jest to idealne rozwiązanie? Nieeee – odpowie większość z nas – ale w zawirowaniach dnia codziennego, dobre i to. Macie rację, rzeczywiście często jest tak, że mamy ważniejsze sprawy, niż myślenie o naszej odporności, ale właśnie ta odpowrność pomoże nam przetrwać przez kolejne fale przeziębień.
Ale co ja tu moralizuję.
Jak nie chcecie, to nie pijcie soków z owoców cytrusowych, ja jednak wiem, że potrafią one postawić na nogi niejedną mimozę. Dziś przedstawiam wam brutalną wersję, tylko dla odważnych. Czy osoby słodkolubne się skuszą? Trudno powiedzieć, ale może warto. To tak jak ze sportem, raczej nam się nie chce, ale jak wracamy z parku po bieganiu, najchętniej pobieglibyśmy ponownie. Tak właśnie jest takimi ultrakwaśnymi, witalizującymi napojami.
Ale co ja tu moralizuję.
Jak nie chcecie, to nie pijcie soków z owoców cytrusowych, ja jednak wiem, że potrafią one postawić na nogi niejedną mimozę. Dziś przedstawiam wam brutalną wersję, tylko dla odważnych. Czy osoby słodkolubne się skuszą? Trudno powiedzieć, ale może warto. To tak jak ze sportem, raczej nam się nie chce, ale jak wracamy z parku po bieganiu, najchętniej pobieglibyśmy ponownie. Tak właśnie jest takimi ultrakwaśnymi, witalizującymi napojami.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |