Algi pewnie nieczęsto bywają na waszych stołach, więc chciałam dziś Wam kilka słów o nich napisać i zachęcić do ich spożywania, o ile macie taką możliwość. Aby je kupić, musicie się dobrze rozejrzeć, bo jeśli są w sklepach, to raczej w rybnych, gdzie weganie raczej nie bywają.
W moim pobliskim supermarkecie (przypominam – na wsi! :-) jest tylko jeden ich rodzaj, ale dobre i to. Od czasu do czasu kupuję więc solirod zielny (Salicornia) i zjadam go na surowo, jak sałatkę. Nie trzeba nawet już niczym doprawiać, ponieważ te zielone, przypominające skrzyp łodygi są słone i mają smak morza.
Znanych jest ponad 30.000 rodzajów alg i w kuchni azjatyckiej to powszechnie stosowany składnik wielu dań. U nas ich popularność nie jest jeszcze tak duża, ale bardzo szybko rośnie. Coraz głośniej mówi się o ich cudownych właściwościach. Ogromną zaletą alg jest ich bogactwo w cenne, łatwo przyswajalne substancje odżywcze. Znajdziecie w nich dużo białka, kwasu foliowego, żelaza, jodu, siarki, sodu, wapnia, potasu, manganu, fosforu, fluoru, miedzi, selenu, niklu i witamin z grupy B. Zawierają również dużo błonnika. Już na pierwszy rzut oka widać, że lista jest imponująca i niewiele jest roślin, które skupiają w sobie tyle prozdrowotnych substancji. Nic więc dziwnego, że algi zaliczane są do tak zwanych superfoodów. Koniecznie zachęcam Was do spróbowania, zarówno samych roślin, jak i małych wafelków firmy SONKO z ich dodatkiem. Są one lekkie, smaczne i bez glutenu. Najbardziej lubię jeść je w takiej postaci jak widzicie na zdjęciach, czyli z jogurtem roślinnym i świeżymi algami, ale jako samodzielna przekąska też się świetnie sprawdzą. Jest to nowość na polskim rynku, więc na razie może nie wszędzie je dostaniecie, ale w większych supermarketach z całą pewnością.