Zakaz jedzenia frytek panuje u nas w domu od dawna. Przynajmniej tych gotowych, które kupuje się zamrożone i piecze w piekarniku. Na początku trochę było nam trudno, bo przecież frytki są takie smaczne. Jednak nie dawała nam spokoju świadomość, że są one powlekane jakimiś niewiadomymi tłuszczami oraz substancjami powodującymi ładniejszy kolor i chrupkość. A przecież mieliśmy
o wiele lepszą alternatywę – pieczone ziemniaki. Robiliśmy je dość często
i lubiliśmy, ale jakoś te gotowe frytki cały czas nas kusiły i od czasu do czasu łamaliśmy naszą zasadę. Pewnego dnia zrobiło nareszcie w naszych głowach klik i wiedzieliśmy, że zapadła ostateczne decyzja. Absurdem wydało nam się kupowanie zamrożonych, przerobionych w fabryce ziemniaków. Nie dość, że kosztuje to tyle energii (zamrażanie, potem pieczenie), to na dodatek jest o wiele droższe. Tak naprawdę, kupne frytki absolutnie nie dorównują tym naszym, domowym pieczonym ziemniakom. Jedyne, co nas do nich ciągnęło, było chyba zwykłym przyzwyczajeniem.
Ziemnaiki pieczemy bardzo często, w różnych wersjach, w małym piekarniku do pizzy. Nawet zupełnie bez tłuszczu smakują wspaniale. Dziś zrobiłam dla Was
z przyprawami włoskimi, trochę na ostro.
o wiele lepszą alternatywę – pieczone ziemniaki. Robiliśmy je dość często
i lubiliśmy, ale jakoś te gotowe frytki cały czas nas kusiły i od czasu do czasu łamaliśmy naszą zasadę. Pewnego dnia zrobiło nareszcie w naszych głowach klik i wiedzieliśmy, że zapadła ostateczne decyzja. Absurdem wydało nam się kupowanie zamrożonych, przerobionych w fabryce ziemniaków. Nie dość, że kosztuje to tyle energii (zamrażanie, potem pieczenie), to na dodatek jest o wiele droższe. Tak naprawdę, kupne frytki absolutnie nie dorównują tym naszym, domowym pieczonym ziemniakom. Jedyne, co nas do nich ciągnęło, było chyba zwykłym przyzwyczajeniem.
Ziemnaiki pieczemy bardzo często, w różnych wersjach, w małym piekarniku do pizzy. Nawet zupełnie bez tłuszczu smakują wspaniale. Dziś zrobiłam dla Was
z przyprawami włoskimi, trochę na ostro.
© Mariola Streim |
Jak myślicie, jaki powinien być placek? Płaski, przede wszystkim płaski, jak placek. Taki właśnie upiekłam. Bez przepisu. Żeby nie było, że źródła nie podaję. Jedyne istniejące źródła, to blade wspomnienie z dzieciństwa, zagubiony z powodu 150 przeprowadzek notatnik z przepisami i rozsądek (o tym czy zdrowy, nie będę lepiej pisać ;-)
A, o jednym źródle prawie zapomniałam. Moja druga połówka i ja, jesteśmy wielbicielami placków z kruszonką, ale najlepiej takich bez placka. Czyli samej kruszonki. Na każdej imprezie rzucamy się na placki z kruszonką i za każdym razem to samo rozczarowanie. Zaburzone proporcje. Za dużo placka w stosunku do kruszonki. I owoców też przeważnie za mało. Taka jest historia dzisiejszego placka. Koniec rozczarowań, jest 100 % kruszonki i 100 % owoców, czyli 200 % zadowolenia :-)
Kalorii też jest 200 %, ale od czasu do czasu, chyba można sobie pozwolić.
A, o jednym źródle prawie zapomniałam. Moja druga połówka i ja, jesteśmy wielbicielami placków z kruszonką, ale najlepiej takich bez placka. Czyli samej kruszonki. Na każdej imprezie rzucamy się na placki z kruszonką i za każdym razem to samo rozczarowanie. Zaburzone proporcje. Za dużo placka w stosunku do kruszonki. I owoców też przeważnie za mało. Taka jest historia dzisiejszego placka. Koniec rozczarowań, jest 100 % kruszonki i 100 % owoców, czyli 200 % zadowolenia :-)
Kalorii też jest 200 %, ale od czasu do czasu, chyba można sobie pozwolić.
© Mariola Streim |
Ostatnio nieprzyjemnie się w blogosferze porobiło i koniecznie muszę o tym napisać, bo kiedy, jeżeli nie teraz. Otóż chodzi o tak banalną sprawę; nie kopiuj przepisów i zdjęć z innych blogów. Możesz pisać o Twoim ulubionym kocie lub misiu, ale nie przywłaszczaj sobie czyjejś pracy, nie kopiuj wpisów bez podania źródła. Jeżeli jesteś młodą, niedoświadczoną osobą i nic absolutnie nie wiesz na temat praw autorskich, to pomyśl logicznie. Jeżeli ktoś cały dzień stoi przy garach, w studiu fotograficznym i przy laptopie, to zasługuje przynajmniej na uznanie (jeżeli udostępnia czytelnikom wpisy za darmo). Napisz więc, kto jest autorem i wklej linka.
Do napisania o tym skłoniły mnie dwa wydarzenia.
Wydarzenie pierwsze – ten oto wpis i ten na blogu nietypowewypieki.blogspot.com.
Nieuczciwa blogerka, o której mowa na nietypowych wypiekach, usunęła już te dwa skopiowane przepisy. Biedaczka, niedługo już żadnego wpisu nie będzie miała, jak tak po kolei szydło z worka wyjdzie.
Dzieją się jednak rzeczy jeszcze gorsze, bo na poziomie komercyjnym, a to już skandal kompletny.
Wydarzenie drugie – otóż niektórzy wpadają na genialny pomysł napisania książki kucharskiej. Super sprawa. Ale skąd tu przepisy i zdjęcia wziąć, przecież to tyle pracy. A co tam, od czego blogi są?
O tej historii dowiedziałam się od Froszki, a dokładniej możecie przeczytać tu, tu
i tu.
Mam nadzieję, że po tej aferze książka będzie się jak po maśle sprzedawać.
Trochę jest tego do czytania, ale temat bardzo ciekawy.
Pamiętajcie, jeżeli nie będziemy się bulwersować, to znaczy, że wszystko jest ok.
Do napisania o tym skłoniły mnie dwa wydarzenia.
Wydarzenie pierwsze – ten oto wpis i ten na blogu nietypowewypieki.blogspot.com.
Nieuczciwa blogerka, o której mowa na nietypowych wypiekach, usunęła już te dwa skopiowane przepisy. Biedaczka, niedługo już żadnego wpisu nie będzie miała, jak tak po kolei szydło z worka wyjdzie.
Dzieją się jednak rzeczy jeszcze gorsze, bo na poziomie komercyjnym, a to już skandal kompletny.
Wydarzenie drugie – otóż niektórzy wpadają na genialny pomysł napisania książki kucharskiej. Super sprawa. Ale skąd tu przepisy i zdjęcia wziąć, przecież to tyle pracy. A co tam, od czego blogi są?
O tej historii dowiedziałam się od Froszki, a dokładniej możecie przeczytać tu, tu
i tu.
Mam nadzieję, że po tej aferze książka będzie się jak po maśle sprzedawać.
Trochę jest tego do czytania, ale temat bardzo ciekawy.
Pamiętajcie, jeżeli nie będziemy się bulwersować, to znaczy, że wszystko jest ok.
© Mariola Streim |
Ależ się u mnie słodko zrobiło w ostatnim czasie. Cóż jednak mogę na to poradzić, że tak uwielbiam słodkie. Słodko zaczynam i słodko kończę właściwie każdy dzień :-) Na śniadanie obowiązkowe, słodkie musli, a w wyjątkowych sytuacjach (bardzo wyjątkowych), inne słodkie smakołyki. Na przykład mój ulubiony chleb z rodzynkami. Należy mu się jednak nieco sprawiedliwości – nie jest aż tak obłędnie słodki. Nie dodaję dużo cukru, bo przecież i tak je się go z dodatkiem smacznego (słodkiego dżemiku, mniam). Mój chlebek jest naprawdę pyszny, nie dosyć, że rodzynkowy, to na dodatek jeszcze orkiszowy. Już od wieków nie kupuję mąki pszennej (ze względu na jednego takiego alergikopodobnego gościa) i muszę powiedzieć, że mąka orkiszowa sprawdza się znakomicie we wszystkich przepisach, bez wyjątku. Upieczone przeze mnie produkty mają o wiele bardziej intensywny smak. Oczywiście nie musicie koniecznie używać mąki orkiszowej, jeżeli nie macie jej pod ręką, chleb wyjdzie również ze zwykłej mąki pszennej.
Dzisiejszy przepis bazuje na moim podstawowym przepisie na szybki chleb, jak sama nazwa mówi, jest szybki i powinien udać każdemu.
© Mariola Streim |
Dzisiejszy przepis bazuje na moim podstawowym przepisie na szybki chleb, jak sama nazwa mówi, jest szybki i powinien udać każdemu.
Nareszcie lato zawitało i nadeszła pora na letnie desery. Długo zastanawiałam się nad lodami, chyba stanowczo za długo. Wiele pytań było bez odpowiedzi, ale najważniejsze, które mnie dręczyło, brzmiało: czy koniecznie trzeba mieć maszynę do lodów? Dziś mogę z czystym sumieniem odpowiedzieć, że nie trzeba. Oczywiście, moje lody nie są takie jak ze sklepu... są o wiele smaczniejsze, hi, hi! Już kilka rodzajów wypróbowałam i wszystkie były genialne, zauważyłam jednak, że najlepiej smakują kilka godzin po zrobieniu. Potem są zbyt mocno zmrożone i owszem, można je zjeść, ale to już nie to samo. Tak więc, jak już wiecie, że po południu napadnie Was ogromna ochota na lody, to zabierzecie się natychmiast do pracy, aby lody miały 3 – 4 godziny czasu na zamrożenie.
Jeszcze kwestia babeczek. Te są bardzo łatwe do zrobienia. Są po prostu z kruszonki. Przy okazji robienia drożdżówek, zostało mi sporo kruszonki, uklepałam więc ją do płaskich metalowych foremek i upiekłam razem z drożdżówkami. Potem zamroziłam i mam do wypełniania wszelkimi owocami, kremami albo lodami :-)
Dziś nie będę za długo pisać, bo czasu szkoda, trzeba lecieć na leżak i korzystać z każdej minuty ładniej pogody!
Jeszcze kwestia babeczek. Te są bardzo łatwe do zrobienia. Są po prostu z kruszonki. Przy okazji robienia drożdżówek, zostało mi sporo kruszonki, uklepałam więc ją do płaskich metalowych foremek i upiekłam razem z drożdżówkami. Potem zamroziłam i mam do wypełniania wszelkimi owocami, kremami albo lodami :-)
Dziś nie będę za długo pisać, bo czasu szkoda, trzeba lecieć na leżak i korzystać z każdej minuty ładniej pogody!
© Mariola Streim |
Ciepłe klimaty na blogu, ale nie za moim oknem. W Polsce były upały, wiem, ale tu u mnie lata jeszcze prawie nie było, dlatego tyle o tej strasznej pogodzie Wam ostatnio pisałam. Na rozgrzanie polecam moje dzisiejsze danie. Przez jakiś czas było naszym ulubionym i jedliśmy je na okrągło. Niezwykła prostota idzie w parze z niesamowitym smakiem. Choć pewnie Włosi kręciliby nosem i twierdzili, że nie jest to prawdziwe danie włoskie (no dobra, niech im będzie), to jednak stamtąd pochodzi moja inspiracja. Papryka, o ile jest dobrej jakości, usmażona na dobrym oleju, z dodatkiem świeżych ziół i czosnku, smakuje obłędnie.
Podaję Wam podstawową wersję, choć u mnie występuję ona pod wieloma postaciami:
na zimno
na ciepło
Podaję Wam podstawową wersję, choć u mnie występuję ona pod wieloma postaciami:
na zimno
- jako antipasto (przekąska) z chlebem
na ciepło
- do spaghetti z dodatkiem sosu pomidorowego
- do ryżu z dodatkiem sosu pomidorowego
- do smażonych ziemniaków (przepis tu) i sosem do sałatek (przepis tu)
- dodatek do grillowanych warzyw (i nie tylko warzyw)
- z dynią (przepis tu)
© Mariola Streim |
Poniższy tekst napisałam kilka dni temu, ale nic nie stracił na aktualności, nadal szaro i ponuro :-(
Należałoby napisać skargę do nieba. Ktoś, kto tam u góry zarządza pogodą, wszystko pomylił i zamiast nam tu włączyć pogodę lipcową, dał nam KWIETNIOWĄ! Premiera moich nowych poduszek na krzesła balkonowe wypadła blado. Wiem, sama jestem sobie winna, kupiłam ecru, więc mam blade ecru. Nie dałam się zbić z tropu i mimo przejmującego zimna, umieściłam je na ich nowych stanowiskach, a żeby uchronić je przed kolejną ulewą, rozwinęłam nad nimi markizę. A co tam, jest lipiec? Jest lipiec.
Ojej właśnie burza się zaczyna, już dziś piąta. Markizę chyba muszę zwinąć, bo mi wichura zaraz ją w siną dal z wiatrem poniesie.
Każdy medal ma jednak dwie strony. Siedzę sobie bowiem na kanapie, piszę
i słucham radia (dziwnym sposobem dziś cały czas lecą piosenki o lecie!). Dzięki takiej aurze nie musiałam w tym roku wykonywać mozolnych prac ogrodowych, miałam świetną wymówkę, za każdym razem, jak już się zebrałam, zorganizowałam narzędzia, znalazłam rękawiczki (niestety obie lewe – czyżby to był znak?), zrywał się wiatr i padał deszcz. Od czasu do czasu zdarzały się ładne chwile (nie dni), ale wtedy miałam również wymówkę – wtedy akurat musiałam pracować. Jednak nie jest tak źle. Zapomnijmy o lecie. Jak nie będziemy za wiele oczekiwać, nie będziemy rozczarowani. Nic mnie przynajmniej nie rozprasza i nie odrywa od mojej kuchni, upiekłam już 2 chleby rodzynkowe, trzeci orkiszowy się piecze, a oprócz tego wypróbowałam przepis na ciasteczka. Jak tak dalej pójdzie, zdążę jeszcze niechcący cały dom posprzątać. Dla tych, którzy jakimś cudem mają upały (takie mnie słuchy z dalekich stron dochodzą) mam obiecane tutaj ciasteczka prosto z Turcji. Znów nieco zmodyfikowane ze względów techniczno-niezdarnych. W przepisie jest wyraźnie napisane, że należy je smażyć na oleju w szerokim garnku lub frytkownicy. Tak też zrobiłam, ale zamiast ładnych, prościutkich ciasteczek wyszły mi same esy-floresy, postanowiłam więc resztę upiec w piekarniku. Upewniłam się u mojej tureckiej przyjaciółki, czy mimo wszystko moje ciasteczka nadal zaliczają się do tradycyjnych tureckich i na szczęście okazało się że tak.
Jednak te krzywe były o wiele lepsze, bo napiły się mocno syropu, a to jest właśnie główną cechą tureckich wypieków.
Należałoby napisać skargę do nieba. Ktoś, kto tam u góry zarządza pogodą, wszystko pomylił i zamiast nam tu włączyć pogodę lipcową, dał nam KWIETNIOWĄ! Premiera moich nowych poduszek na krzesła balkonowe wypadła blado. Wiem, sama jestem sobie winna, kupiłam ecru, więc mam blade ecru. Nie dałam się zbić z tropu i mimo przejmującego zimna, umieściłam je na ich nowych stanowiskach, a żeby uchronić je przed kolejną ulewą, rozwinęłam nad nimi markizę. A co tam, jest lipiec? Jest lipiec.
Ojej właśnie burza się zaczyna, już dziś piąta. Markizę chyba muszę zwinąć, bo mi wichura zaraz ją w siną dal z wiatrem poniesie.
Każdy medal ma jednak dwie strony. Siedzę sobie bowiem na kanapie, piszę
i słucham radia (dziwnym sposobem dziś cały czas lecą piosenki o lecie!). Dzięki takiej aurze nie musiałam w tym roku wykonywać mozolnych prac ogrodowych, miałam świetną wymówkę, za każdym razem, jak już się zebrałam, zorganizowałam narzędzia, znalazłam rękawiczki (niestety obie lewe – czyżby to był znak?), zrywał się wiatr i padał deszcz. Od czasu do czasu zdarzały się ładne chwile (nie dni), ale wtedy miałam również wymówkę – wtedy akurat musiałam pracować. Jednak nie jest tak źle. Zapomnijmy o lecie. Jak nie będziemy za wiele oczekiwać, nie będziemy rozczarowani. Nic mnie przynajmniej nie rozprasza i nie odrywa od mojej kuchni, upiekłam już 2 chleby rodzynkowe, trzeci orkiszowy się piecze, a oprócz tego wypróbowałam przepis na ciasteczka. Jak tak dalej pójdzie, zdążę jeszcze niechcący cały dom posprzątać. Dla tych, którzy jakimś cudem mają upały (takie mnie słuchy z dalekich stron dochodzą) mam obiecane tutaj ciasteczka prosto z Turcji. Znów nieco zmodyfikowane ze względów techniczno-niezdarnych. W przepisie jest wyraźnie napisane, że należy je smażyć na oleju w szerokim garnku lub frytkownicy. Tak też zrobiłam, ale zamiast ładnych, prościutkich ciasteczek wyszły mi same esy-floresy, postanowiłam więc resztę upiec w piekarniku. Upewniłam się u mojej tureckiej przyjaciółki, czy mimo wszystko moje ciasteczka nadal zaliczają się do tradycyjnych tureckich i na szczęście okazało się że tak.
Jednak te krzywe były o wiele lepsze, bo napiły się mocno syropu, a to jest właśnie główną cechą tureckich wypieków.
© Mariola Streim |
Od samego początku bloga były w planie i wreszcie je zrobiłam. Domowe żelki wegetariańskie, z agar-agar zamiast żelatyny. Wszystkich wielbicieli żelków
(a znam ich wielu) mogę zapewnić, że nie ma nic łatwiejszego. Powodów do wypróbowania jest wiele. Domowe żelki nie zawierają sztucznych barwników, sami decydujemy ile dodać cukru, nie jesteśmy skazani na żelatynę, a o smaku już nawet nie wspomnę. Świetne słodycze, szczególnie na lato.
Produktem wyjściowym jest owocowy syrop. Niecierpliwi mogą kupić gotowy
i odpowiednio go rozcieńczyć, aby uzyskać dobry smak żelków. Oczywiście domowy syrop jest znacznie lepszy.
Moje żelki są z wcześniej przygotowanego syropu z rabarbaru i truskawek. Naturalnie to tylko przykład, syrop można zrobić z dowolnych owoców, świeżych lub mrożonych.
Żelki:
75 ml rozcieńczonego syropu z owoców
agar-agar (ilość według opisu na opakowaniu)
cukier do posypania (opcjonalnie)
Odlać kilka łyżek rozcieńczonego syropu i wymieszać z agar-agar. Dolać do reszty syropu, wszystko doprowadzić do wrzenia, ciągle mieszając. Gotować na małym ogniu ok. 2 minut. Wlać do małych foremek i pozostawić do ostygnięcia. Wstawić na kilka godzin do lodówki.
Po wyjęciu z foremek można posypać je cukrem.
Użyłam małe foremki sylikonowe do robienia czekoladek, ale można również zastosować plastikowe foremki po kupnych czekoladkach.
Bez problemu można zrobić je z dodatkiem normalnej żelatyny lub galaretki, należy wtedy postępować według opisu na opakowaniu.
Dopisane kilka godzin później:
Oczywiście nie musi być syrop, można również zrobić je ze świeżo wyciśniętego soku owocowego, na przykład z pomarańczy.
(a znam ich wielu) mogę zapewnić, że nie ma nic łatwiejszego. Powodów do wypróbowania jest wiele. Domowe żelki nie zawierają sztucznych barwników, sami decydujemy ile dodać cukru, nie jesteśmy skazani na żelatynę, a o smaku już nawet nie wspomnę. Świetne słodycze, szczególnie na lato.
Produktem wyjściowym jest owocowy syrop. Niecierpliwi mogą kupić gotowy
i odpowiednio go rozcieńczyć, aby uzyskać dobry smak żelków. Oczywiście domowy syrop jest znacznie lepszy.
Moje żelki są z wcześniej przygotowanego syropu z rabarbaru i truskawek. Naturalnie to tylko przykład, syrop można zrobić z dowolnych owoców, świeżych lub mrożonych.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Żelki:
75 ml rozcieńczonego syropu z owoców
agar-agar (ilość według opisu na opakowaniu)
cukier do posypania (opcjonalnie)
Odlać kilka łyżek rozcieńczonego syropu i wymieszać z agar-agar. Dolać do reszty syropu, wszystko doprowadzić do wrzenia, ciągle mieszając. Gotować na małym ogniu ok. 2 minut. Wlać do małych foremek i pozostawić do ostygnięcia. Wstawić na kilka godzin do lodówki.
Po wyjęciu z foremek można posypać je cukrem.
Użyłam małe foremki sylikonowe do robienia czekoladek, ale można również zastosować plastikowe foremki po kupnych czekoladkach.
Bez problemu można zrobić je z dodatkiem normalnej żelatyny lub galaretki, należy wtedy postępować według opisu na opakowaniu.
Dopisane kilka godzin później:
Oczywiście nie musi być syrop, można również zrobić je ze świeżo wyciśniętego soku owocowego, na przykład z pomarańczy.
Dziś znów o herbacie, znów prosto z mojego ogródka. Pamiętacie mój krzaczek herbaty? Rośnie sobie, podlewam go i pielęgnuję, ale do zbiorów chyba jeszcze sporo będę musiała poczekać.
Tymczasem odkryłam inną, cudowną herbatkę, z rośliny, która rośnie sobie niewinnie w niejednym ogródku. Jej cenne właściwości (zwłaszcza dla kobiet, choć mężczyznom i dzieciom też może się przydać), znane są już podobno od średniowiecza.
Kwiaty te są genialne od każdym względem. Rosną jak na drożdżach, mimo fatalnych warunków glebowych, które mogę im zaoferować. Jest to roślina wieloletnia, a liście wyrastają co roku już wczesną wiosną, dzięki czemu mój ogródek nie wygląda łyso. Małe, niepozorne, żółte kwiatki są prawie przez całe lato, zdobią nie tylko ogródek, ale również mój bukiet w domu, świetnie komponują się z wieloma innymi kwiatami.
Tymczasem odkryłam inną, cudowną herbatkę, z rośliny, która rośnie sobie niewinnie w niejednym ogródku. Jej cenne właściwości (zwłaszcza dla kobiet, choć mężczyznom i dzieciom też może się przydać), znane są już podobno od średniowiecza.
Kwiaty te są genialne od każdym względem. Rosną jak na drożdżach, mimo fatalnych warunków glebowych, które mogę im zaoferować. Jest to roślina wieloletnia, a liście wyrastają co roku już wczesną wiosną, dzięki czemu mój ogródek nie wygląda łyso. Małe, niepozorne, żółte kwiatki są prawie przez całe lato, zdobią nie tylko ogródek, ale również mój bukiet w domu, świetnie komponują się z wieloma innymi kwiatami.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |