Ryż świetnie nadaje się do eksperymentowania, stanowi doskonałą bazę do różnych dań.
W związku z konkursem u Violi postanowiłam wykreować coś prostego i na każdą okazję. Czy to macie gości i przy dłuższej pogawędce chcielibyście wspólnie coś pochrupać, czy też jako dodatek do sałatki, do pracy, w podróż – zastosowań jest wiele. Rewelacyjny sposób na wykorzystanie ryżu, kiedy ugotuje Wam się za dużo na obiad, nie musicie wyrzucać, możecie przeistoczyć go w te oto ciasteczka. W moim przepisie wykorzystałam ryż Uncle Ben's, pełnoziarnisty, ale jeżeli nie lubicie pełnoziarnistego, możecie użyć do risotto. Zrobiłam dwa rodzaje ciasteczek, różnią się nieco kolorem i smakiem, jedne są bardziej ostre, drugie mają nutę indyjską, obie wersje wyszły pyszne.
W związku z konkursem u Violi postanowiłam wykreować coś prostego i na każdą okazję. Czy to macie gości i przy dłuższej pogawędce chcielibyście wspólnie coś pochrupać, czy też jako dodatek do sałatki, do pracy, w podróż – zastosowań jest wiele. Rewelacyjny sposób na wykorzystanie ryżu, kiedy ugotuje Wam się za dużo na obiad, nie musicie wyrzucać, możecie przeistoczyć go w te oto ciasteczka. W moim przepisie wykorzystałam ryż Uncle Ben's, pełnoziarnisty, ale jeżeli nie lubicie pełnoziarnistego, możecie użyć do risotto. Zrobiłam dwa rodzaje ciasteczek, różnią się nieco kolorem i smakiem, jedne są bardziej ostre, drugie mają nutę indyjską, obie wersje wyszły pyszne.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Ojej, jak ja nie lubię tego ziąbu. Kolory owszem, piękne są, to jedyna rzecz, która rekompensuje mi te przenikliwe chłody. Gdybym miała wybierać pomiędzy wiosną, a jesienią, zdecydowanie wybrałabym wiosnę. Jesienią jest jakaś taka atmosfera z cyklu „już nic nie warto“, bo i tak zaraz będzie zima. Wiem, to absurd, wszystko warto, ale jakoś dla mnie jest to pora przygotowywania się do niedźwiedziego snu, z tą tylko różnicą, że nie będąc niedźwiedziem, nie mogę pozwolić sobie na żadne dłuższe lenistwo.
A z czym Wam kojarzy się jesień? Kolorowe liście, mgła, szare wieczory? To na zewnątrz, a jeżeli siedzimy w przytulnym domu? Kocyk w kratkę, grube, wełniane skarpety i może ogień w kominku? Do tego koniecznie szarlotka z jesiennych jabłek, kubek gorącej herbaty i coś do czytania?
Książkę i herbatę możecie dostać ode mnie, natomiast szarlotkę musicie upiec sobie sami (same, bo książka jest raczej dla czytelniczek, chyba, że jakiś mężczyzna będzie chciał swoją „drugą połówkę“ uszczęśliwić, to zapraszam).
A z czym Wam kojarzy się jesień? Kolorowe liście, mgła, szare wieczory? To na zewnątrz, a jeżeli siedzimy w przytulnym domu? Kocyk w kratkę, grube, wełniane skarpety i może ogień w kominku? Do tego koniecznie szarlotka z jesiennych jabłek, kubek gorącej herbaty i coś do czytania?
Książkę i herbatę możecie dostać ode mnie, natomiast szarlotkę musicie upiec sobie sami (same, bo książka jest raczej dla czytelniczek, chyba, że jakiś mężczyzna będzie chciał swoją „drugą połówkę“ uszczęśliwić, to zapraszam).
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Pieczone ziemniaki – nic ich nie zastąpi. Uwielbiam ponad wszystko i już kilka razy prezentowałam je w różnych wariantach. Dziś bardzo prosta wersja, o kolorze idealnie pasującym do obecnej pory roku. Jesień już się rozgościła, już nawet raz musiałam szyby od samochodu skrobać! Pewnie dlatego ciągle przez pomyłkę piszę z i m n i a k i, zamiast z i e m n i a k i, już popoprawiałam, żeby nie było. Na szczęście teraz u mnie świeci słońce i wszystko się złoci, mam nadzieję, że u Was też :-)
... i tak sobie myślę, co by tu z okazji tej jesieni jeszcze wymyślić, może jakiś mały konkurs dla Was? Macie ochotę? Pewnie tak, zobaczę, co da się w tej sprawie zrobić. Tak czy owak, zaglądajcie tu w najbliższym czasie!
... i tak sobie myślę, co by tu z okazji tej jesieni jeszcze wymyślić, może jakiś mały konkurs dla Was? Macie ochotę? Pewnie tak, zobaczę, co da się w tej sprawie zrobić. Tak czy owak, zaglądajcie tu w najbliższym czasie!
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Wracamy do słodkości, a właściwie kwaśności. Ciasta cytrynowe raczej nie należały dotychczas do moich ulubionych, bo zawsze wydawało mi się, że ta leciutka pianka na wierzchu jest „nie-do-zrobienia“. Tymczasem skusiłam się, zainspirowana znów przepisem znalezionym na blogu zufikowo i zapewniam Was, że warto było się przełamać. Słynna pianka wyszła bowiem perfekcyjna, wspaniała, lekka jak chmurka, „wsamrazowo kwaskowata“, delikatna... tu mogłabym pisać i pisać, ale w niczym to Wam nie pomoże. Sami musicie spróbować, żeby przekonać się, jak wspaniale to ciasto smakuje.
© Mariola Streim |
Może jest nas jeszcze niewielu, ale jednak stanowimy coraz większą grupę i z mojego punktu widzenia, nie jest się już dziwakiem, będąc wegetarianinem. Nie oznacza to, że jest świetnie. Daleko nam do ideału, wręcz przeciwnie. Produkcja zwierząt (bo hodowlą tego często nie da się nazwać) ciągle rośnie i na porządku dziennym głoszone są teorie (pewnie przez producentów tych właśnie zwierząt), że inaczej się nie da. Podobno umarlibyśmy z głodu, bo nie ma wystarczającej powierzchni na naszym globie, aby wyprodukować wystarczająco żywności dla nas wszystkich. Zwykłe straszenie, a większość z nas w to wierzy. Nie trzeba być wybitnym matematykiem, żeby wiedzieć, że do produkcji mięsa zużywa się więcej roślin niż zużyłoby się bezpośrednio do spożycia. Z tego punktu widzenia jest nas ciągle za mało, dlatego bardzo cieszy mnie dzisiejszy Dzień Wegetarianina i akcje organizowane w wieku miastach związane z tym dniem.
Jak na każde święto przystało, spotkała mnie miła niespodzianka – artykuł o blogach wegetariańskich na portalu Miasto Kobiet. Jest to dla mnie duży zaszczyt, występ w tak doborowym towarzystwie, pozdrawiam pozostałe blogerki tam zaprezentowane, wszystkich wegetarian, a redakcji Miasta Kobiet dziękuję!
Jak na każde święto przystało, spotkała mnie miła niespodzianka – artykuł o blogach wegetariańskich na portalu Miasto Kobiet. Jest to dla mnie duży zaszczyt, występ w tak doborowym towarzystwie, pozdrawiam pozostałe blogerki tam zaprezentowane, wszystkich wegetarian, a redakcji Miasta Kobiet dziękuję!
© Mariola Streim |
Miało być normalnie. Miałam dynię i kilka pomysłów na tę jedną, jedyną dynię. Na coś trzeba się zdecydować. Miała być zupa, ale w ostatniej chwili zobaczyłam na blogu zufikowo bardzo kuszące dyniowe kopytka, a że ja tak z jesienią trochę nie bardzo, bo tak wieje i zimno, postanowiłam przyłączyć się do zufikowego oswajania jesieni.
Na początku wszystko było jak trzeba, przepis mam, więc robię. Potem jednak obudziła się we mnie ta niespokojna natura i niepostrzeżenie podpowiedziała – „e, co tam będziesz tak robić, jak jest napisane, inaczej też może się da“. Znacie mnie, moje ulubione przepisy to te „na oko“. W trakcie tej radosnej twórczej akcji pomyślałam, że tak naprawdę nigdy nie robiłam kopytek i już sobie wyobraziłam, że mi przecież nie wyjdą, że mi się w garnku rozwalą, że coś tam, coś tam. Każda wymówka jest dobra, żeby tylko coś powymyślać. W ramach tej oto metamorfozy, zamiast kopytek wyszedł mi oto ten smakowity... placek. Co Wy na to? podobny do kopytek? No jasne!
Na początku wszystko było jak trzeba, przepis mam, więc robię. Potem jednak obudziła się we mnie ta niespokojna natura i niepostrzeżenie podpowiedziała – „e, co tam będziesz tak robić, jak jest napisane, inaczej też może się da“. Znacie mnie, moje ulubione przepisy to te „na oko“. W trakcie tej radosnej twórczej akcji pomyślałam, że tak naprawdę nigdy nie robiłam kopytek i już sobie wyobraziłam, że mi przecież nie wyjdą, że mi się w garnku rozwalą, że coś tam, coś tam. Każda wymówka jest dobra, żeby tylko coś powymyślać. W ramach tej oto metamorfozy, zamiast kopytek wyszedł mi oto ten smakowity... placek. Co Wy na to? podobny do kopytek? No jasne!
© Mariola Streim |
Na każdym blogu są już pewnie placki z cukinii, ale moje są najlepsze. W każdym razie najlepsze z tych, które do tej pory robiłam ;-) Leciutkie, puchate, aromatyczne, po prostu pycha. Myślę, że to jogurt (grecki) spowodował ich wyjątkowy smak.
Wiem, że niektórzy z Was mają o tej porze roku całe góry cukinii z własnych ogródków (o tym, że zazdroszczę, nie muszę wspominać), więc mam nadzieję, że moja propozycja pojawia się w porę, smacznego!
Wiem, że niektórzy z Was mają o tej porze roku całe góry cukinii z własnych ogródków (o tym, że zazdroszczę, nie muszę wspominać), więc mam nadzieję, że moja propozycja pojawia się w porę, smacznego!
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Co z tymi jajkami? Jeść, czy nie jeść, oto jest pytanie. Wiem, nie wszyscy sobie je stawiają, ale mnie temat ten nurtuje już od dawna.
Właściwie nigdy nie przepadałam za jajkami. Pewnie, gdybym kierowała się tylko i wyłącznie intuicją i zapomniała o zdrowym rozsądku, nie jadłabym ich już od dawna.
Informacje docierające do nas z mediów na temat hodowli kur są szokujące. Mimo, że okropne filmy oglądałam już wiele razy, nie przyzwyczaję się do tej myśli, że stworzenia te muszą się tak męczyć. Czy naszego kotka lub pieska też zamknęlibyśmy do klatki, na całe życie, bez światła dziennego? (niektórzy niestety tak, ale to już inny temat i do tych osób i tak moje słowa nie dotrą)
Wracając jednak do pytania, moja osobista odpowiedź brzmi: jeść, ale tylko i wyłącznie z chowu ekologicznego. Kury hodowane w tym systemie nie żyją wprawdzie w romantycznych warunkach, które pamiętamy z wiejskich wycieczek do naszych babć i cioć, nie czarujmy się, jednak ich warunki życiowe są najlepsze z możliwych. Poza tym, im mniejszy producent, tym większa (być może) szansa, że panują tam normalne warunki hodowlane. Gwarancji nie mamy, nie każdy z nas ma możliwość kupowania jaj bezpośrednio u producenta za rogiem. Interesujmy się jednak tym, co jemy. Tyle możemy zrobić, jako konsumenci. Nie wspierajmy najgorszych form hodowli zwierząt. Nie jest to kwestia tylko i wyłącznie estetyki (bo te biedne kurki, tak ciasno mają i nie możemy na to patrzeć), lecz również naszego zdrowia. Kury trzymane w ogromnych kurnikach (o ile można te kolosy tak nazwać), narażone są na choroby. Choroby z kolei oznaczają straty finansowe hodowców kur i producentów jaj. Wiadomo, jedna kurka zachoruje, choroba w ciasnocie bardzo szybko się rozprzestrzeni. Aby temu zapobiec, dodaje się do karmy (często zachowawczo) antybiotyki. Nie jest to zbyt apetyczne, gdy pomyślimy, że razem z pysznym śniadankiem zajadamy dawkę leków. Konsekwencje dla nas są jednak o wiele dalej idące. Badania wykazują, że poprzez nadużywanie antybiotyków w hodowli zwierząt, rozwijają się wirusy odporne na wszelkie leki, jakie w tej chwili może zaoferować nam medycyna. Wirusy te atakują nie tylko zwierzęta, ale także nas ludzi. Pomyślcie więc, czy warto oszczędzać na jajkach, ile tak naprawdę wydajemy na ten produkt w miesiącu. Jeżeli nie byłoby odbiorów jajek z chowu klatkowego i ściółkowego, nie byłoby takiej formy chowu kur.
Pamiętajcie – jeżeli jajecznica, to z jaj z chowu ekologicznego, z zerem w kodzie na skorupce. O kodzie na jajku i o tym co oznacza pisałam tutaj. Zajrzyjcie tam, jest to bardzo cenna informacja. Na podstawie kodu możemy dokładnie stwierdzić, skąd jajka pochodzą. Przy okazji pisania tego posta stwierdziłam, że niestety tylko teoretycznie możemy dotrzeć po numerze do producenta. Jedynie co możemy znaleźć to rodzaj chowu, kraj, z którego jajko pochodzi, a dalej już się trop urywa. Nawet województwo, nam konsumentom, trudno jest zidentyfikować. Jeżeli ktoś z Was ma linka do strony, na której można w prosty sposób dokonać identyfikacji, proszę się ze mną podzielić.
Kto wie, może kiedyś zdecyduję, że jajka nie mają czego szukać w moim jadłospisie, póki co jednak wybieram mniejsze zło.
Właściwie nigdy nie przepadałam za jajkami. Pewnie, gdybym kierowała się tylko i wyłącznie intuicją i zapomniała o zdrowym rozsądku, nie jadłabym ich już od dawna.
Informacje docierające do nas z mediów na temat hodowli kur są szokujące. Mimo, że okropne filmy oglądałam już wiele razy, nie przyzwyczaję się do tej myśli, że stworzenia te muszą się tak męczyć. Czy naszego kotka lub pieska też zamknęlibyśmy do klatki, na całe życie, bez światła dziennego? (niektórzy niestety tak, ale to już inny temat i do tych osób i tak moje słowa nie dotrą)
Wracając jednak do pytania, moja osobista odpowiedź brzmi: jeść, ale tylko i wyłącznie z chowu ekologicznego. Kury hodowane w tym systemie nie żyją wprawdzie w romantycznych warunkach, które pamiętamy z wiejskich wycieczek do naszych babć i cioć, nie czarujmy się, jednak ich warunki życiowe są najlepsze z możliwych. Poza tym, im mniejszy producent, tym większa (być może) szansa, że panują tam normalne warunki hodowlane. Gwarancji nie mamy, nie każdy z nas ma możliwość kupowania jaj bezpośrednio u producenta za rogiem. Interesujmy się jednak tym, co jemy. Tyle możemy zrobić, jako konsumenci. Nie wspierajmy najgorszych form hodowli zwierząt. Nie jest to kwestia tylko i wyłącznie estetyki (bo te biedne kurki, tak ciasno mają i nie możemy na to patrzeć), lecz również naszego zdrowia. Kury trzymane w ogromnych kurnikach (o ile można te kolosy tak nazwać), narażone są na choroby. Choroby z kolei oznaczają straty finansowe hodowców kur i producentów jaj. Wiadomo, jedna kurka zachoruje, choroba w ciasnocie bardzo szybko się rozprzestrzeni. Aby temu zapobiec, dodaje się do karmy (często zachowawczo) antybiotyki. Nie jest to zbyt apetyczne, gdy pomyślimy, że razem z pysznym śniadankiem zajadamy dawkę leków. Konsekwencje dla nas są jednak o wiele dalej idące. Badania wykazują, że poprzez nadużywanie antybiotyków w hodowli zwierząt, rozwijają się wirusy odporne na wszelkie leki, jakie w tej chwili może zaoferować nam medycyna. Wirusy te atakują nie tylko zwierzęta, ale także nas ludzi. Pomyślcie więc, czy warto oszczędzać na jajkach, ile tak naprawdę wydajemy na ten produkt w miesiącu. Jeżeli nie byłoby odbiorów jajek z chowu klatkowego i ściółkowego, nie byłoby takiej formy chowu kur.
Pamiętajcie – jeżeli jajecznica, to z jaj z chowu ekologicznego, z zerem w kodzie na skorupce. O kodzie na jajku i o tym co oznacza pisałam tutaj. Zajrzyjcie tam, jest to bardzo cenna informacja. Na podstawie kodu możemy dokładnie stwierdzić, skąd jajka pochodzą. Przy okazji pisania tego posta stwierdziłam, że niestety tylko teoretycznie możemy dotrzeć po numerze do producenta. Jedynie co możemy znaleźć to rodzaj chowu, kraj, z którego jajko pochodzi, a dalej już się trop urywa. Nawet województwo, nam konsumentom, trudno jest zidentyfikować. Jeżeli ktoś z Was ma linka do strony, na której można w prosty sposób dokonać identyfikacji, proszę się ze mną podzielić.
Kto wie, może kiedyś zdecyduję, że jajka nie mają czego szukać w moim jadłospisie, póki co jednak wybieram mniejsze zło.
© Mariola Streim |
Ostatnio moje ciasta nie były szałowe, żeby nie napisać, „nie wychodziły mi“. Nie żeby niesmaczne były, co to to nie. Były pyszne, ale jakieś takie nie na pokaz. Pewnie przepisy nie były dopracowane, a takich nie polecam dalej. Tymczasem zobaczyłam na blogu zielenina, ten oto przepis i pomyślałam – to jest to, takie ciacho musi być super. I jest. Zrobiłam je nieco inaczej, gdyż każdą rzecz muszę zrobić jakoś po swojemu, pokroiłam gruszki w krążki i zamiast jeżyn dodałam jagody. Przy okazji odkryłam, że gruszki z jagodami, tworzą rewelacyjne połączenie smakowe. Bardzo Wam polecam, może ten przepis zrobi blogową karierę? Jest tego wart!
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |