Już bardzo dawno nie było tu nic wegetariańskiego. Jak to – pomyślicie – przecież cały blog jest wegetariański. No i macie rację, ale ostatnio wszystko było wegańskie, a tymczasem niektórzy może nie nadążają. Już wyjaśniam o co chodzi. Ostatnio miałam gości, kompletnych mięsożerców. Wielokrotnie już u nas jadali, ale zawsze było jakoś tak wszystkiego po trochu, między innymi mięsa. Więc nie narzekali, wcinali to co wegańskie, wegetariańskie i mięsne. A ostatnio zapowiadali, że nie będą dużo jeść, bo na krótko wpadną, więc żebyśmy nie robili wielkiej akcji. No dobra, no to robimy mniejszą akcję, czyli mało dań. I szybko żeby było. W trakcie poszukiwania odpowiedniego dania takie oto myśli po głowie mi krążyły. Dla wegan to normalne, że są weganami, że rano sięga się po mleko, oczywiście owsiane. Potem w ciągu dnia jakieś inne danka rutynowo się kombinuje, na chlebie ląduje oczywiście jakaś pasta z fasoli, bo niby z czego i tak wszystko idzie, jak z płatka. Ale teraz pomyślcie, jak daleko od takiego codziennego menu wegańskiego oddalony jest jadłospis mięsożercy. O 100 km, jak nie więcej. No więc po co ich tak stresować. Dla niektórych mięsożerców to nawet danie wegetariańskie może być szokiem kulturowym, jeżeli występuje w wersji solowej. A co dopiero, jeżeli zapytaliby Was o przepis, a Wy recytujecie jakieś silken tofu, quinoa, karob... ojej, chyba nie nadążyliby. U niektórych, do każdego posiłku podawane jest mięso. Pamiętajcie więc o tym, żeby nie oddalać się za bardzo mentalnie od otoczenia. Wasze cztery ściany i Wasza codzienność to jedno, a kontakt ze światem to drugie. O rozprawach nawróceniowych nawet nie wspomnę. Są absolutnie zakazane. Stąd moje dzisiejsze danie – wegetariańskie. Wiąże się to z małą premierą, mam okazję po raz pierwszy użyć znaczek z napisem „vegetarian“.
Napatrzyłam się na te piękne, okrąglutkie cuda, najczęściej posypane cukrem pudrem i myślała, że to dla mnie nie osiągalne. Gdzie tam – ja i pączki. Przecież to trzeba starannie i dokładnie się z tym ciastem obejść, żeby takie ładne wyszły, a jednocześnie nie umęczyć ich, żeby twarde jak kamienie nie były (niestety piszę to z własnego doświadczenia). W dodatku jakaś wersja wegańska przecież by się przydała. Pierwsza próba była nieudana. Wciągnęliśmy je, bo my wszystko zjadamy, nawet kulinarne niewypały, ale dla Was się nie nadawały i nie dawało mi to spokoju. I tak sobie chodziłam, pod nosem kombinowałam, myślałam i w końcu podjęłam kolejną próbę. Bazowałam na moim przepisie na wegańską drożdżówkę, ale dodałam 2 łyżki zmielonego siemienia lnianego i dosłownie na czubeczku łyżeczki trochę proszku do pieczenia. No i stało się! Wspomogłam się automatem do pieczenia chleba, włączyłam na program ciasto i czekałam co będzie. Nie musicie używać automatu, jestem pewna, że jak zrobicie ciasto ręcznie, efekt będzie taki sam, ale piszę o tym dlatego, żebyście mogli sobie lepiej wyobrazić, jak to ciasto wyrosło. Otóż tak bardzo, że dosięgnęło przykrycia i musiałam je przed upływem czasu wyjąć, bo inaczej całe by wykipiało. Skoro takie puchate mi ciasto wyszło, to już nic z nim nie kombinowałam, tylko dwiema łyżkami nakładałam na rozgrzany tłuszcz i przyglądałam się, jak rosną :-) Koniecznie spróbujcie, nie mają wcale tak dużo kalorii, jak tłuszcz będzie dobrze rozgrzany, to nawet dużo się nie napiją. Słowo!
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Lubicie cebulową? Już precyzuję moje pytanie – lubicie jeść cebulową? Pewnie odpowiedź brzmi – TAK! A czy lubicie gotować cebulową? Już widzę Wasze miny i wiem, że nie lubicie. Morze wylanych łez, ten zapach w całym domu i jeszcze może nawet przed domem, na klatce schodowej, ba... nawet może na ulicy przed Waszym domem. I te godziny stania i pilnowania, aby się podczas smażenia cebula nie przypaliła... Na te wszystkie niemiłe skutki uboczne mam swoje sposoby i dziś się z Wami nimi podzielę. Nie sprawi to, że zupa nagle stanie się szybką
i bezzapachową, ale znacznie łatwiej będzie Wam się z nią uporać.
Jak nie płakać?
Z cebulą należy obchodzić się bez ceregieli. Szybko obierać, odkładać do jakiegoś pojemnika
i przykryć deklem. Można robić to na siedząco, bo gaz wydobywający się z cebuli unosi się do góry, więc jeżeli nasze oczy nie będą bezpośrednią nad nią, znacznie mniej odczujemy pieczenie oczu. Gdy wszystkie cebule są obrane, należy szybko je pokroić. Najlepiej posłużyć się jakimś robotem. Ja mam taki ręczny z korbką, niezawodny. Staramy się, aby cebula była przykryta, czyli robot najlepszy jest taki z deklem. Rozdrobnioną cebulę umieścić w szerokim, najlepiej teflonowym garnku i również od razu przykryć.
Jeżeli nie mamy absolutnie żadnego robota, musimy cebulę pokroić ręcznie. Staramy się również zrobić to szybko. Najpierw przekrawamy je wzdłuż, na pół, kładziemy na desce wszystkie przekrojoną powierzchnią do deski, potem każdą połówkę kroimy również wzdłuż,
w piórka, ale zostawiamy jak najdłużej stuloną połówkę, aby jak najmniej gazu wydobyło się
z naciętych powierzchni.
Potem szybko do garnka i przykrywamy.
Skąd całe osiedle wie, że dziś u nas cebulowa?
Aby ograniczyć zapach, najlepiej włączyć pochłaniacz, uchylić okno i smażyć cebulę pod przykryciem. Bardzo należy uważać, aby cebula się nie przypaliła, więc ustawiamy piec na malutką temperaturę i używamy minutnika. Nastawiamy minutnik na kilka minut (u mnie 5)
i po pięciu minutach mieszamy cebulę. I tak co 5 minut, aż cebula będzie mieć piękny, złoty kolor. Pamiętamy: Nie wychodzimy nigdzie z kuchni, może nam się bowiem zdarzyć, że coś odwróci naszą uwagę i będzie klapa. Nie wolno nam również zapomnieć każdorazowo nastawić minutnika.
Jeżeli podejdziemy do akcji smażenia sumiennie, sukces będzie gwarantowany. Możemy w tym czasie posprzątać kuchnię, a cebula usmaży się jakby sama :-)
Tyle wysiłku i tak mało zupy?
Nie zdziwcie się, jeżeli Wasza z trudem obrana i usmażona cebula skurczyła się o... chyba o 100 razy?
Ona tak ma. Ale i na to jest sposób. Najlepiej usmażyć jej naprawdę dużo, (u mnie dziś 2 kg)
i część usmażonej zamrozić. Jest to świetna metoda. Taką cebulkę można potem szybko ugotować z wodą, doprawić i jest cebulowa w kilka minut. Poza tym taka usmażona cebulka przydaje się do wielu potraw :-)
No i co? Przekonałam Was? A może macie jeszcze lepsze sposoby? Wiem, maska do nurkowania też się przydaje, ale ja takowej nie posiadam ;-)
i bezzapachową, ale znacznie łatwiej będzie Wam się z nią uporać.
Jak nie płakać?
Z cebulą należy obchodzić się bez ceregieli. Szybko obierać, odkładać do jakiegoś pojemnika
i przykryć deklem. Można robić to na siedząco, bo gaz wydobywający się z cebuli unosi się do góry, więc jeżeli nasze oczy nie będą bezpośrednią nad nią, znacznie mniej odczujemy pieczenie oczu. Gdy wszystkie cebule są obrane, należy szybko je pokroić. Najlepiej posłużyć się jakimś robotem. Ja mam taki ręczny z korbką, niezawodny. Staramy się, aby cebula była przykryta, czyli robot najlepszy jest taki z deklem. Rozdrobnioną cebulę umieścić w szerokim, najlepiej teflonowym garnku i również od razu przykryć.
Jeżeli nie mamy absolutnie żadnego robota, musimy cebulę pokroić ręcznie. Staramy się również zrobić to szybko. Najpierw przekrawamy je wzdłuż, na pół, kładziemy na desce wszystkie przekrojoną powierzchnią do deski, potem każdą połówkę kroimy również wzdłuż,
w piórka, ale zostawiamy jak najdłużej stuloną połówkę, aby jak najmniej gazu wydobyło się
z naciętych powierzchni.
Potem szybko do garnka i przykrywamy.
Skąd całe osiedle wie, że dziś u nas cebulowa?
Aby ograniczyć zapach, najlepiej włączyć pochłaniacz, uchylić okno i smażyć cebulę pod przykryciem. Bardzo należy uważać, aby cebula się nie przypaliła, więc ustawiamy piec na malutką temperaturę i używamy minutnika. Nastawiamy minutnik na kilka minut (u mnie 5)
i po pięciu minutach mieszamy cebulę. I tak co 5 minut, aż cebula będzie mieć piękny, złoty kolor. Pamiętamy: Nie wychodzimy nigdzie z kuchni, może nam się bowiem zdarzyć, że coś odwróci naszą uwagę i będzie klapa. Nie wolno nam również zapomnieć każdorazowo nastawić minutnika.
Jeżeli podejdziemy do akcji smażenia sumiennie, sukces będzie gwarantowany. Możemy w tym czasie posprzątać kuchnię, a cebula usmaży się jakby sama :-)
Tyle wysiłku i tak mało zupy?
Nie zdziwcie się, jeżeli Wasza z trudem obrana i usmażona cebula skurczyła się o... chyba o 100 razy?
Ona tak ma. Ale i na to jest sposób. Najlepiej usmażyć jej naprawdę dużo, (u mnie dziś 2 kg)
i część usmażonej zamrozić. Jest to świetna metoda. Taką cebulkę można potem szybko ugotować z wodą, doprawić i jest cebulowa w kilka minut. Poza tym taka usmażona cebulka przydaje się do wielu potraw :-)
No i co? Przekonałam Was? A może macie jeszcze lepsze sposoby? Wiem, maska do nurkowania też się przydaje, ale ja takowej nie posiadam ;-)
© Mariola Streim |
Brokuł jest bardzo fajnym warzywem, przede wszystkim ratuje mnie, kiedy zupełnie nie mam pojęcia co ugotować na obiad. W każdej chwili mogę sięgnąć po poczciwego brokuła i obojętnie co z niego zrobię – po prostu smakuje :-) W dodatku, podobno jest bardzo zdrowy i zawiera substancje chroniące nas przed rakiem. Czy rzeczywiście tak jest, tego nie wiem, ale na wszelki wypadek serwuję go często, przeważnie z makaronem lub w postaci zupy. Ostatnio znów naszła mnie fala zup i zupek, więc się nie zdziwcie, jak pojawi się tu znów cały ich wysyp.
Jeżeli nie wiecie co dziś zrobić na obiad, to zachęcam Was do ugotowania mojej pysznej i łatwej zupki.
Jeżeli nie wiecie co dziś zrobić na obiad, to zachęcam Was do ugotowania mojej pysznej i łatwej zupki.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Ufff... zdążyłam. Już myślałam, że nie będzie u mnie niespodzianki walentynkowej, bo wczoraj nic mi nie szło, a dziś, tyle spraw na raz do załatwienia... Ale udało się, oto mały torcik w kształcie serca i do tego kilka muffinek. Pozwólcie, że torcika pokażę Wam tylko w całości, bo krojony będzie przecież dopiero uroczyście wieczorem. Pozdrawiam Was Walentynkowo i jeżeli jeszcze nic nie macie, to polecam ten przepis, jest błyskawiczny, a w dodatku wegański. Świetna okazja, aby Wasze drugie połówki przekonać do wegańskich wypieków, jeżeli nie są jeszcze w pełni przekonane :-)
Przepis bazuje na tym, ale jest nieco zmodyfikowany, aby ograniczyć ilość proszku. Przepysznie smakuje, wierzcie mi!
Przepis bazuje na tym, ale jest nieco zmodyfikowany, aby ograniczyć ilość proszku. Przepysznie smakuje, wierzcie mi!
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Wielu z Nas zadaje sobie pewnie od czasu do czasu pytanie: co daje mi blogowanie? Często też blogerzy pytani są o to przez osoby nieblogujące. Szczególnie właśnie te osoby mają zdziwioną minę, kiedy dowiadują się, że nakład pracy jest ogromny, a zyski finansowe (najczęściej) niewielkie. Hmmm… nie-blogerzy chyba nie zrozumieją, dlaczego my, blogerzy, blogujemy. Moje blogowanie odmieniło w dużym stopniu moje życie. Oprócz tego, że pożera mi to masę czasu, dodało mi to wiarę we własne siły i w to, co robię. Pokazało, że dzięki systematyczności i wytrwałości można wiele zdziałać. Poszerzyłam moją wiedzę na temat odżywiania. Najważniejszą jednak kwestią jest poznawanie nowych ludzi. Od początku prowadzenia mojego bloga poznałam ich całe mnóstwo, niektórych miałam nawet okazję spotkać osobiście, co jest wyjątkowo ekscytujące i miłe. Jedną z moich blogowych znajomych jest Zuza, autorka bloga zufikowo. Niestety nie miałyśmy okazji jeszcze się spotkać, ale utrzymujemy kontakt mailowy, lubimy sobie poplotkować o tym i o owym, i jakoś tak wiemy, że odbieramy na podobnych falach. Dla Was namówiłam Zuzę, aby udzieliła mi wywiadu, abyście i Wy poznali bliżej tę przesympatyczną osobę.
© Mariola Streim |
Witaj Zuzanno, miło mi gościć Cię na moim blogu.
Witaj Mariola, to mnie jest ogromnie miło i dziękuję za zaproszenie :)
Czy pamiętasz jak się poznałyśmy?
Prawie perfekcyjny :-) Może nawet już całkiem, ale ja jakoś wiecznie coś chcę ulepszać. W każdym razie to najlepsze ciasto wegańskie, które wyszło spod mojej ręki, nie-weganie to również potwierdzają. Będzie więc pewnie jeszcze nie raz powtarzane w wielu wersjach, bo jak wiecie, najważniejsza jest dobra baza, a potem, można popuścić fantazji wodze...
Przepis jest od Avki, autorki bloga zielone love, a przepis na biszkopt od Kasi, autorki bloga matka weganka.
Dlaczego marudzę, że nie jest perfekcyjny? Przecież wyrósł przecudownie, puchaty jest i sprężysty, da się idealnie kroić, w smaku też rewelacyjny. Świetny przepis. Jest jednak jedna sprawa w wegańskich ciastach, która mi nieco nie daje spokoju. Otóż, z niczego nic nie ukręcisz, czyli musisz dodać czegoś, aby ciasto urosło. Skoro nie ma jajek, to jedynie placek plaskaty wyrósłby, więc trzeba dodać dużo proszku do pieczenia. Spora ilość proszku odbija się na smaku. Ostatnio wyczytałam, że zamiast normalnego proszku można dodać proszek z kamienia winnego (Weinstein Backpulver). Smak jest rzeczywiście o wiele lepszy. Następnym razem spróbuję dodać nieco mniejszą ilość proszku, poproszę go aby wyrósł mi równy i zrobię więcej warstw. Wtedy powinien być idealny. Wy jednak nie czekajcie, aż ja tu zadowolę moje wygórowane wymagania, zachęcam Was do spróbowania, bo jest super i na pewno się uda, to jest już mój drugi.
Przepis jest od Avki, autorki bloga zielone love, a przepis na biszkopt od Kasi, autorki bloga matka weganka.
Dlaczego marudzę, że nie jest perfekcyjny? Przecież wyrósł przecudownie, puchaty jest i sprężysty, da się idealnie kroić, w smaku też rewelacyjny. Świetny przepis. Jest jednak jedna sprawa w wegańskich ciastach, która mi nieco nie daje spokoju. Otóż, z niczego nic nie ukręcisz, czyli musisz dodać czegoś, aby ciasto urosło. Skoro nie ma jajek, to jedynie placek plaskaty wyrósłby, więc trzeba dodać dużo proszku do pieczenia. Spora ilość proszku odbija się na smaku. Ostatnio wyczytałam, że zamiast normalnego proszku można dodać proszek z kamienia winnego (Weinstein Backpulver). Smak jest rzeczywiście o wiele lepszy. Następnym razem spróbuję dodać nieco mniejszą ilość proszku, poproszę go aby wyrósł mi równy i zrobię więcej warstw. Wtedy powinien być idealny. Wy jednak nie czekajcie, aż ja tu zadowolę moje wygórowane wymagania, zachęcam Was do spróbowania, bo jest super i na pewno się uda, to jest już mój drugi.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Czy znudziły Wam się już wszystkie warzywa? Czy stoicie czasami w supermarkecie, przed Wami wszelkie marchewki, kapusty, selery i tym podobne, a Wy na widok każdego warzywa kręcicie nosem? Wiecie, że warzywa są konieczne, ale jakoś nie macie apetytu? Nic dziwnego. Jest koniec zimy, na nowalijki musimy jeszcze poczekać i musimy zadowolić się tym, co jest. Mamy wprawdzie duży wybór w sklepach, ale wydaje nam się, że zawsze jest to samo, i że nie mamy już pomysłów.
Dla odświeżenia zmysłów smakowych mam dla Was dziś kulinarną rewelację. będziecie zachwyceni mlaskać i domagać się dokładki, tego jestem pewna. Tymczasem danie jest banalnie proste i nawet niedrogie. Zachęcam wszystkich zniechęconych gotowaniem :-)
Dla odświeżenia zmysłów smakowych mam dla Was dziś kulinarną rewelację. będziecie zachwyceni mlaskać i domagać się dokładki, tego jestem pewna. Tymczasem danie jest banalnie proste i nawet niedrogie. Zachęcam wszystkich zniechęconych gotowaniem :-)
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Zastanawiałam się, czy nie jest na ten wpis za ciepło. Słuchy mnie wprawdzie dochodzą, że u niektórych z Was śniegu jest pełno i mróz okropny, u mnie jednak klimat wiosenny. Po zastanowieniu się doszłam jednak do wniosku, że moje wspomnienia z tym napojem związane są z samym środkiem lata, więc jak najbardziej mogę podzielić się z Wami tym rozgrzewającym trunkiem. Tylko uważajcie, procenty są zdradliwe ;-)
Pewnego lata, kiedy byłyśmy z moją siostrą młode i pracowałyśmy w wakacje w Niemczech, nasza znajoma wyciągnęła nas do kina pod gołym niebem. Było ono zorganizowane na trawniku, na pobliskim basenie. Jak na lato, temperatura była bardzo niska i nasza pomysłowa koleżanka wymyśliła, że założymy zimowe kurtki, zimowe buty (o zgrozo, co za obciach, latem zimowe ciuchy), zabierzemy ze sobą składane leżaki i termosy z tym właśnie wyśmienitym napojem. Całe szczęście, że nie żałowała tego rumu, bo tak na trzeźwo, zapadłabym się chyba pod ziemię. W końcu było to wszystko na wsi zabitej deskami, gdzie wszyscy wszystko wiedzą. Film był niezwykle romantyczny „Bodyguard“ z Whitney Houston i Kevinem Costnerem, nad nami gwieździste niebo i nasze kakao. Polecam gorąco na wszelkie akcje, gdzie trzeba się rozgrzać. Obojętnie, czy latem, czy zimą :-)
P.S.
Czyżby nie było chętnych na spotkanie kulinarne w restauracji Halka?
Zgłaszajcie się, szkoda, aby zaproszenie przepadło.
Pewnego lata, kiedy byłyśmy z moją siostrą młode i pracowałyśmy w wakacje w Niemczech, nasza znajoma wyciągnęła nas do kina pod gołym niebem. Było ono zorganizowane na trawniku, na pobliskim basenie. Jak na lato, temperatura była bardzo niska i nasza pomysłowa koleżanka wymyśliła, że założymy zimowe kurtki, zimowe buty (o zgrozo, co za obciach, latem zimowe ciuchy), zabierzemy ze sobą składane leżaki i termosy z tym właśnie wyśmienitym napojem. Całe szczęście, że nie żałowała tego rumu, bo tak na trzeźwo, zapadłabym się chyba pod ziemię. W końcu było to wszystko na wsi zabitej deskami, gdzie wszyscy wszystko wiedzą. Film był niezwykle romantyczny „Bodyguard“ z Whitney Houston i Kevinem Costnerem, nad nami gwieździste niebo i nasze kakao. Polecam gorąco na wszelkie akcje, gdzie trzeba się rozgrzać. Obojętnie, czy latem, czy zimą :-)
P.S.
Czyżby nie było chętnych na spotkanie kulinarne w restauracji Halka?
Zgłaszajcie się, szkoda, aby zaproszenie przepadło.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |