Dziś mam dla Was coś łatwego i pysznego, wszyscy wielbiciele słodyczy proszeni są o uwagę. Nie wykluczając mnie oczywiście, gdyż skłonność do słodkich smaków mam chyba zakodowaną genetycznie. Wprawdzie zmieniły się moje upodobania od kiedy bardzo zwracam uwagę na to, aby moje posiłki były pełne wartościowych składników i nie jadam byle czego, ale jednak dzień bez małej słodkiej przekąski to dzień stracony. Jeśli macie nagłe napady apatytu na słodycze i w dodatku trudno jest zachować Wam umiar, polecam po pierwsze wykreślić całkowicie z jadłospisu pszenicę (i gluten), zaprzestać kupowania gotowych słodyczy oraz wprowadzić do jadłospisu większą ilość warzyw. Jestem pewna, że te trzy małe zmiany Wam pomogą. Przy okazji, jak za pomocą magicznej różdżki zniknie Wam kilka zbędnych kilogramów. Przy tym nie trzeba wcale rezygnować ze słodkich przekąsek, ważne jest tylko, aby zawierały zdrowe składniki i były proste. Żadnych snickersów i innych batonów, jeśli czekolada, to ta uczciwa, czyli ciemna, z dużą zawartością kakao i krótką listą składników. U nas w szufladzie znajdziecie tylko taką właśnie czekoladę, suszone owoce (szczególnie daktyle uwielbiamy) i to właściwie wszystko. Dodatkowo kupuję jeszcze masło orzechowe i nie przejmuję się jego kalorycznością, ponieważ orzechy w diecie roślinnej są bardzo ważne oraz melasę buraczaną, którą dodaję do wielu różnych dań. Melasa jest wprawdzie słodka i kaloryczna, ale zawiera dużo żelaza, jeśli więc słodzić, to już tak, aby coś nasz organizm z tego miał.
Ostatnio, moją ulubioną przekąską stały się wafle ryżowe, posmarowane masłem orzechowym i polne melasą. Szczególnie wafle z solą morską idealnie do tego pasują. Zachęcam do spróbowania i jestem pewna, że na jednym waflu się nie skończy, nie martwcie się jednak, to nic strasznego. W przypadku prostych w składzie słodyczy, nasz organizm łatwiej rozpozna stan sytości. Może nie od razu, ale kiedy wykluczycie z Waszych codziennych posiłków złe przyzwyczajenia, po pewnym czasie stan nasycenia i głodu stanie bardziej wyrazisty i łatwiej przez Was rozpoznawalny.
Tu mam dla Was kolejny typ, może nie jest on ostatnio bardzo popularny, ale w moim przypadku się sprawdza. Zapomnijcie o kilku małych posiłkach w ciągu dnia, najedzcie się porządnie rano, w południe i wieczorem, jak robiły to nasze babcie i zobaczycie, że zniknie frustracja i stan wiecznego niedosytu. Wasz układ trawienny też się ucieszy, gdyż potrzebuje on przerwy pomiędzy posiłkami, aby mógł dobrze funkcjonować, a burczenie w brzuchu jest bardzo pożądane i oznacza, że w Waszych jelitach jest właśnie akcja sprzątania. (Informacje zaczerpnięte z książki „Darm mit Charme: Alles über ein unterschätztes Organ“, Autorka: Giulia Enders).
Zapraszam na chrupiące wafle!
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
wpis sponsorowany
Spaghetti to jedno z najpopularniejszych dań, pewnie ze względu na swoją prostotę i dużą swobodę interpretacji podczas jego przygotowywania. Nie ma osoby, która nie potrafiłaby go ugotować, ale są osoby, które ze względu na dietę bezglutenową nie mogą go spożywać. Świetną alternatywą dla nich jest spaghetti z warzyw. Nie uwierzycie, jak dobrze smakuje i jak szybko się je robi.
Dziś przygotowałam dla Was wersję z kalarepy z wegańskim sosem bolognese (przepis znajdziecie tutaj) i jest to już moje drugie takie danie w ciągu kilku dni, ponieważ po pierwszym teście oszalałam totalnie na jego punkcie. O zaletach nie muszę nikogo przekonywać, można włączyć je do każdej diety; odchudzającej, wegańskiej, bezglutenowej, paloeo, surowej i oczywiście mieszanej. Już dawno o takim daniu myślałam, ale brakowało mi odpowiedniego narzędzia. Okazało się jednak, że marzenia się spełniają, wystarczy tylko intensywnie o nich myśleć. Tak więc, myślałam o tym spaghetti, myślałam, aż pewnego dnia w mojej skrzynce mailowej znalazła się propozycja wypróbowania spiralizera firmy Benriner. Oczywiście nie odmówiłam!
Teraz już nie wyobrażam sobie mojej kuchni bez tego urządzenia i już mam w planach całe mnóstwo świderków z różnych warzyw z rozmaitymi sosami. W kilka minut „makaron“ jest gotowy, a jego grubość i długość zależy od rodzaju nożyka, jaki zastosujemy i sposobu umieszczenia kawałka warzywa. Krótkie kawałki śiwetnie sprawdzą się do przygotowywania sałatek lub do krojenia cebuli.
Bardzo praktyczny pomocnik kuchenny, szczególnie podoba mi się jego prostota i niewielkie rozmiary, z pewnością zabierzemy go latem na urlop.
Ciekawi jesteście jak dzisiejsze danie smakuje? Pysznie! Lepiej niż tradycyjne spaghetti.
Pieczone ziemniaki należą do jednych z moich ulubionych dań i przygotowuję je bardzo często, w wielu różnych wersjach. Na blogu były już kilka razy, między innymi tutaj. Dziś mam dla Was wyjątkowy przepis, świetnie nadający się na co dzień, ale również możecie miło zaskoczyć nim gości. Smak jest bowiem delikatny i wyszukany, a sposób przygotowania bardzo łatwy i szybki. Inspirację znalazłam wiele lat temu w mojej ulubionej restauracji i jakoś tak sobie teraz przypomniałam, i nieco zmodyfikowałam, dodając na przykład awokado. Zapraszam i życzę smacznego.
© Mariola Streim to zdjęcie możesz kupić tutaj |
Czy macie czasami ochotę na coś niezdrowego? Na coś, czego na co dzień nie tkniecie? Ostatnio widziałam program w telewizji, o osobach tak bardzo wkręconych w ideę zdrowego odżywiania, że trafiają one do kliniki, gdzie uczą się jeść „normalnie“. Czyli niby mania zdrowego odżywiania może stać się chorobą porównywalną z anoreksją. Co o tym myślicie? Dla mnie sprawa nie jest jednoznaczna. Sama chcę decydować o tym co jem, podobnie, jak o innych sprawach dotyczących mojej osoby i nie lubię, jak ktoś mi próbuje wmówić, że w jedzeniu pełnym dziwnych składników nie ma nic złego. Zaraz mam wrażenie, że za tymi terapiami stoi przemysł spożywczy, walczący o każdego z nas, widzący w nas tylko i wyłącznie potencjalnego klienta. Każda „nawrócowna“ osoba, będzie przecież przynosić zyski przez długie lata swojego życia. Tak więc bardzo sceptycznie nastawił mnie ten program i po krótkim zastanowieniu, stwierdziłam, że zostaję przy swoich poglądach.
Z drugiej strony nie ubię żadnego fanatyzmu i skoro sama nie chcę, aby
mi się ktoś wtrącał, staram się nie przekonywać innych do zmian w
jadłospisie. Nie jest to łatwe, ponieważ czasami ponosi mnie entuzjazm i
opowiadam znajomym o cudownych zmianach w naszych organizmach, od kiedy
wykluczyliśmy z naszej diety gluten. Bo jak nie fascynować się
kilogramami, które tak po prostu poszły w las, jak nie dziwić się
energią, pozwalająca nam pracować produktywnie przez cały dzień, a nie
tylko przez pół, jak było to kiedyś? Takie właśnie są nasze doświadczenia ze zdrowych
odżywianiem, ale nie oznacza to, że dla każdego jest to idealna droga.
Każdy z nas jest inny i musi sam zdecydować o swoich sprawach. Przede wszystkim należałoby zastanowić się, co „zdrowe odżywianie“ oznacza. Każdy z nas ma pewnie zupełnie inne wyobrażenie na ten temat. Jedno
jednak jest pewne, ze zdrowym jedzeniem jest podobnie jak z hałasem,
jeśli raz uświadomimy sobie, że nam przeszkadza, nie ma sposobu, aby był
nam obojętny. Czasami zastanawiam się, co byłoby, gdybym zrobiła takie
bardzo niezdrowe zakupy? Przede wszystkim kupiłabym całe góry słodyczy, trochę
gotowców, puszek, zup w proszku, mrożonek (w tym pizzy) i to wszystko bez
jednego spojrzenia na składniki... Niby mogę, bo kto mi zabroni, ale
muszę Wam powiedzieć, że wcale nie chcę. Czy weganie i wszyscy, którzy czytają etykietki powinni rezerwować sobie miejsce w klinice? Czy może jednak nie ma w tym niczego złego, wręcz przeciwnie, może warto zadbać o temat tak ważny, jak
nasze codzienne posiłki? Piszcie, co o tym myślicie. Czy spotkaliście się z opinią, że jesteście dziwakami?
Dziś mam dla
Was danie, za którym może wielu z Was tęskni, ale w dość zdrowej wersji,
z niezdrowym (z mojego punktu widzenia) elementem w postaci glutenu.
Zapraszam!
© Mariola Streim |
Moi Drodzy, już za chwileczkę, już za momencik! Wielkimi krokami zbliża się premiera książki.
Nie będę pisać Wam o tym, co dzieję się tu za kulisami, bo chyba każdy może sobie wyobrazić, że panuje stan podekscytowania.
Książka pod tytułem „Wege – Tu się kroi coś pysznego“ skierowana jest właśnie do Was. Przepisy utrzymane są w mojej sprawdzonej konwencji, czyli są łatwe i szybkie, co pozwoli każdemu korzystać z nich na co dzień. Książkę tę kieruję do wegan, wegetarian, ale też do osób, które szukają możliwości ograniczenia spożycia produktów pochodzenia zwierzęcego. Kto wie, może część z nich przekona się, że nie jest to trudne i zafascynuje się wegańskim stylem życia? Również osoby z nietolerancjami znajdą przepisy dla siebie, gdyż wszystkie są bez laktozy, a wiele z nich bez glutenu.
Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zawarte w książce przepisy przygotować razem z dziećmi, większość przepisów jest, jak to się mówi, dziecinnie łatwa.
Dla każdego, coś pysznego!
Mam nadzieję, że moja książka przypadnie Wam do gustu, jest kolorowa, ze zdjęciami
i ilustracjami. Podzielona jest na sałatki, pasty i dipy, zupy, dania główne oraz desery.
Można zamawiać ją u mnie na blogu. Zapraszam!
Patroni medialni:
Wszystkim, którzy pomogli mi w tworzeniu książki oraz tym, którzy przejęli nad nią patronat bardzo dziękuję.
Jak wiecie, oprócz przepisów na pasztety, kolekcjonuję też przepisy na smaczne pasty. Od kiedy nie jadamy żadnych serów ani twarożków, stanowią one bardzo ważny element w naszej kuchni. Gotowe pasty ze sklepu kupowałam tylko na początku, aby zobaczyć jakie są, jak smakują i jaki mają skład. Wtedy też nie miałam jeszcze opracowanej rutyny. Po latach sięgania do lodówki po żółty ser, musiałam wyrobić sobie nowe przyzwyczajenie, czyli miksowanie. Większość past, które w tej chwili przygotowuję robi się bardzo szybko i z bardzo małej ilości składników. Tak też jest dziś.
Bardzo lubimy serca karczochów, ale często zdarza się, że znajdują się w nich nieco twardsze włókna, co nas zawsze do nich zniechęca. Smak uwielbiamy, więc zmiksowanie ich jest idealnym rozwiązaniem. Tak więc, dziś zmiksowałam kilka serc ze słoika wraz z tofu naturalnym. Właściwie te dwa składniki już wystarczą, ale można sobie nieco wzbogacić smak dodając garść świeżych ziół. U mnie bazylia, pietruszka i szczypiorek. Smarowidło wyszło pyszne, zachęcam do spróbowania. Świetnie pasuje do wafli ryżowych, polecam, szczególnie jeśli unikacie glutenu. Przepisu dziś nie podaję, bo na dwa składniki?
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Dziś kolejna propozycja na łatwy i szybki w realizacji walentynkowy deser. Najlepiej zabierzcie się za przygotowania już teraz, do jutra wszystko dobrze stężeje i niespodzianka będzie udana. Pracy jest niewiele, a wasze szanse na zdobycie serca wybranej osoby tymi smakowitymi łakociami są bardzo duże, przekonajcie się sami. U mnie wszystko jest już gotowe i dobrze ukryte w odległym kącie lodówki, za stertą warzyw :-)
Dla tych, którzy nie są świadomi – Walentynki już jutro!
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim to zdjęcie możesz kupić tutaj |
© Mariola Streim |
Przepis został opublikowany w aktualnym wydaniu wegańskiego czasopisma Vege
W lutym jest taki jeden, szczególnie miły dzień – Walentynki. Obojętnie, czy bardzo przykładamy wagę do tego święta, czy też jesteśmy jego zagorzałymi przeciwnikami, nie zaszkodzi spojrzeć na nie z przymrużeniem oka.
Warto zaskoczyć bliską osobę i przygotować jakieś pyszne danie lub coś wyjątkowego na deser. Słodkimi pysznościami nikt nie pogardzi, więc uśmiech obdarowanej osoby na ich widok mamy gwarantowany. Najmilsze niespodzianki są te zrobione własnoręcznie, często też nie wymagają dużo czasu i nie musimy sięgać głęboko do portfela. Wystarczy dosłownie kilka składników, aby wyczarować fajne, niepowtarzalne, domowe słodycze. Jak zwykle znajdziecie u mnie łatwe przepisy, takie, które zdążycie przygotować na ostatnią chwilę. Dziś lizaki, a jutro panna cotta i cukrowe serduszka.
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Przepis został opublikowany w aktualnym wydaniu wegańskiego czasopisma Vege
W tym całym nawale pracy, zapomniałam zupełnie, że obiecałam Wam nowy, szybki przepis na domową musztardę. Już nadrabiam zaległości. Zapomnijcie o tych wszystkich musztardach, które możecie kupić w sklepie. Jest to dla mnie zagadką, dlaczego musztarda ze sklepu nawet w połowie nie jest tak ostra, jak domowa. Niby łagodne ziarna, niby z czasem nieco traci na ostrości, ale jeśli chcecie wiedzieć co o tym myślę, to Wam powiem. Myślę, że podobnie jak wiele innych produktów, część musztardy, czyli masy z ziaren gorczycy zastępowana jest emulgatorami. Co to są emulgatory? Są to substancje chemiczne, które doskonale zagęszczą wszystko, co tylko chcecie. Czyli możecie zrobić produkt z wody, farby spożywczej, chemicznie wyprodukowanej substancji naśladującej dowolny smak i oczywiście wszechmogącego emulgatora. Wielu producentów różnych produktów korzysta z tego chytrego sposobu, aby sprzedać nam w słoiczku nieco produktu i dużo wody z emulgatorem. Czy chcecie czymś takim się żywić? Ja zdecydowanie podziękuję i co tylko umiem, robię sama. Wymaga to czasami kilku prób, ponieważ nie zawsze uda się domowym sposobem zrobić coś, co przypomina produkt, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Tak więc, na razie nie mam idealnego rozwiązania na przykład na ketchup. Mój domowy smakuje już całkiem nieźle, ale mimo wszystko nieco inaczej. Sposób na tę rozbieżność – kolejne próby i stopniowa zmiana przyzwyczajeń smakowych. Od czasu do czasu kupuję jeszcze produkt w sklepie w ramach fazy przejściowej i przeplatam go z domową wersją. W końcu pewnego razu stwierdzamy, że kupna wersja wcale nam nie smakuje i po sprawie. W czasie adaptacji, domowy przepis zostaje dopracowany i kolejny produkt powstaje w naszej domowej kuchni. Zachęcam, jest to często o wiele tańsze i wcale nie zajmuje dużo czasu, jak pokazuje poniższy przykład. Już kiedyś prezentowałam przepis, ale ten jest zdecydowanie łatwiejszy. Zapraszam na musztardę i uwaga – jest bardzo ostra!
Już sobie planuję, że świetnie smakowałaby z dodatkiem mango, jak zrobię, to Wam o tym napiszę.
© Mariola Streim |