Wiecie, że lubię zaskoczenia smakowe i nietypowe połączenia. Niby zwykłe składniki, a jednak interesujące. Bo czy jadacie na co dzień, smażone rzodkiewki? I to jeszcze z kalarepą i szparagami? Przepis znalazłam u Joanny, autorki bloga łasuch w kuchni. Danie zrobiłam z białymi szparagami i było bardzo pyszne, choć następnym razem spróbuję z zielonymi. Ugotowałam je już ładnych kilka dni temu, a ponieważ tu warsztaty, tam warsztaty, udało mi się dopiero dziś Wam zaprezentować i mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno na szparagi w waszej okolicy.
Często spotykam się z kręceniem nosem, że szparagi są bez smaku, łykowate, drogie, a więc bez żadnych zalet. Też kiedyś tak myślałam i zapewniam Was, że skoro takie negatywne wrażenie na Was wywarły, to tylko dlatego, że trafiła Wam się ich niska jakość. Szparagi z supermarketu można od razu skreślić z listy. Najlepiej kupić regionalne i przede wszystkim świeże, takie, które transportowano już masę kilometrów i magazynowano wiele godzin, będą wysuszone, a zatem łykowate. Jeżeli macie w pobliżu możliwość zakupu bezpośrednio u producenta, to zdecydowanie polecam. Dobre szparagi są grube, równe, mają zwarte łebki i niewysuszone końcówki. Świeże szparagi wydają kwiczące odgłosy, gdy się ociera jeden o drugi. Kolejną sprawą jest cena. Dobra jakość kosztuje, a szparagi to nie jest produkt, przy którym należy oszczędzać. U mnie szparagi są bardzo rzadko, najwyżej 2 – 3 razy w roku, tylko w sezonie, za to wybieram najdroższą kategorię, bo tylko wtedy mogę oczekiwać, że będą smakowały. Ważne jest też przygotowanie. Warto mieć ostry obierak i obrać niezbyt cienko, aby mieć pewność, że nie pozostały żadne resztki skórek. Podobno wodę do gotowania należy osolić i osłodzić, aby nie były potem gorzkie, choć ja nigdy nie słodzę i nie mam problemów z goryczą. Należy je porządnie ugotować, około 0,5 godziny trzeba liczyć. Dobrze ugotowane smakują wyśmienicie.
Szparagi mają wiele cennych właściwości, a do tego są niskokaloryczne. Zachęcam, jeżeli nie teraz, to najpóźniej w przyszłym roku :-)
Często spotykam się z kręceniem nosem, że szparagi są bez smaku, łykowate, drogie, a więc bez żadnych zalet. Też kiedyś tak myślałam i zapewniam Was, że skoro takie negatywne wrażenie na Was wywarły, to tylko dlatego, że trafiła Wam się ich niska jakość. Szparagi z supermarketu można od razu skreślić z listy. Najlepiej kupić regionalne i przede wszystkim świeże, takie, które transportowano już masę kilometrów i magazynowano wiele godzin, będą wysuszone, a zatem łykowate. Jeżeli macie w pobliżu możliwość zakupu bezpośrednio u producenta, to zdecydowanie polecam. Dobre szparagi są grube, równe, mają zwarte łebki i niewysuszone końcówki. Świeże szparagi wydają kwiczące odgłosy, gdy się ociera jeden o drugi. Kolejną sprawą jest cena. Dobra jakość kosztuje, a szparagi to nie jest produkt, przy którym należy oszczędzać. U mnie szparagi są bardzo rzadko, najwyżej 2 – 3 razy w roku, tylko w sezonie, za to wybieram najdroższą kategorię, bo tylko wtedy mogę oczekiwać, że będą smakowały. Ważne jest też przygotowanie. Warto mieć ostry obierak i obrać niezbyt cienko, aby mieć pewność, że nie pozostały żadne resztki skórek. Podobno wodę do gotowania należy osolić i osłodzić, aby nie były potem gorzkie, choć ja nigdy nie słodzę i nie mam problemów z goryczą. Należy je porządnie ugotować, około 0,5 godziny trzeba liczyć. Dobrze ugotowane smakują wyśmienicie.
Szparagi mają wiele cennych właściwości, a do tego są niskokaloryczne. Zachęcam, jeżeli nie teraz, to najpóźniej w przyszłym roku :-)
© Mariola Streim |