Tak, tak, letni jeszcze, bo niby od jutra ma być znów ciepło. Ale my tu nie o pogodzie będziemy rozważać, tylko o deserach. Nie mówcie mi, że czasami rezygnujecie z deseru. Bo niby za dużo zapasów się od tego robi na biodrach? Deser deserowi przecież nierówny i nie ma powodu, aby całkiem z niego rezygnować. Wystarczy podczas obiadu już o nim myśleć, zostawić sobie nieco miejsca w brzuchu i potem ze smakiem zajadać. Ci którzy muszą o linię dbać, mogą wybrać leciutki, jak chmurka letni deser jogurtowy z owocami sezonowymi i nic się nie stanie. Dziś przygotowałam właśnie taki, ze świeżymi morelami, z moje wiejskiego sklepiku warzywnego. Sprzedawca podaje klientom owoce i warzywa z taką delikatnością, jakby to jakieś klejnoty były, albo kruche istoty, które zaraz wiatr może zdmuchnąć i fjuuu... nie będzie (już chyba o tym wspominałam i ciągle nadziwić się nie mogę). Aż człowiek wyrzuty sumienia ma, że tak te biedne zakupy do torby upycha, do bagażnika wrzuca i potem po dziurach jedzie. Przecież poobijają się biedactwa. Po powrocie do domu wykładam wszystko, rozkładam na blacie kuchennym, tak, aby było widać, że jest tego dużo i najpierw cieszę oczy, zanim posortuję do misek, do szafek i do lodówki. Kto zatęskniłby po takich zakupach za jakimś bezdusznie zapakowanym w plastikową folię zielskiem z supermarketu. O jogurcie nawet nie wspomnę. Morelowy? Nie kupuję. Nie ma bowiem w naturze tak intensywnego smaku moreli, jak w gotowym jogurcie morelowym. Aromaty dadawane są do jogurtów w takich ilościach, że potem dziwimy, się – „aha, tak smakuje prawdziwa morela? Trochę mało morelowo...“ Trelle morele, jak chcecie, aby Wam morele do końca życia smakowały, nie irytujcie kubków smakowych, jedzcie tylko te prawdziwe, najlepiej z małego sklepu warzywnego, albo najlepiej z własnego ogródka!
© Mariola Streim |