Witajcie! Jak na konkurs przystało, dziś jego rozwiązanie. Chociaż spodziewałam się o wiele więcej propozycji, nie zmienia to faktu, że jest ten jeden, wybrany przeze mnie, pyszny przepis. Mimo małej ilości nie obyło się bez wątpliwości, bo tak naprawdę dwa przepisy wpadły mi w oko. W rezultacie jest jeden przepis nagrodzony, a drugi zasłużył na moje wyróżnienie i Wasze oklaski. Budyń, który ugotuję będzie według przepisu zwycięskiego, ale w miseczce z przepisu wyróżnionego. Zobaczcie sami, w nadchodzący weekend pojawi się u mnie TEN cudowny budyń.
Nagroda leci do Basi B. z przepisowni Barbary.
Wyróżnienie za pomysł z miseczką, należy się budyniowi w naturalnej miseczce z bloga lukierek.
Dziękuję za udział i zapraszam do kolejnych konkursów :-)
http://lukierek.blox.pl/2013/04/Budyn-pomaranczowy-w-naturalnej-miseczce.html
Nagroda leci do Basi B. z przepisowni Barbary.
© Basia B. |
© palikaaa |
http://lukierek.blox.pl/2013/04/Budyn-pomaranczowy-w-naturalnej-miseczce.html
U mnie ponownie marchewki i znów wegański smakołyk. Nawet nie miałam zamiaru być aż tak konsekwentna w moim postanowieniu odżywiania się wyłącznie roślinami, bo myślałam, że będzie to o wiele trudniejsze. Tymczasem idzie, jak z płatka. Nadal jednak pozostaje motto – nic na siłę, więc nie zawsze będzie aż tak idealnie, jak w ostatnim czasie. Tym bardziej, że jeszcze muszę zrobić kilka przepysznych rzeczy z jajkami, zanim odeślę je kompletnie w zapomnienie.
Tymczasem jednak mam ogromną frajdę w wypróbowywaniu wegańskich dań i mam nadzieję, że tak zostanie.
Zapraszam Was na przepyszną, bardzo łatwą pastę z marchewki, idealną do pracy, jak widać na poniższych obrazkach. Miłego dnia!
Tymczasem jednak mam ogromną frajdę w wypróbowywaniu wegańskich dań i mam nadzieję, że tak zostanie.
Zapraszam Was na przepyszną, bardzo łatwą pastę z marchewki, idealną do pracy, jak widać na poniższych obrazkach. Miłego dnia!
© Mariola Streim |
© Mariola Streim ZAGŁOSUJ NA TO ZDJĘCIE W KONKURSIE |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Nareszcie doczekało się realizacji. Długo już je planowałam i wielokrotnie zapowiadałam i w końcu jest. moje pierwsze ciasto marchewkowe. W dodatku od razu w wersji wegańskiej, co ma swoje zalety i wady. Zaletą jest oczywiście wegańska wersja sama w sobie, natomiast wadą jest to, że nie piekłam do tej pory żadnego ciasta marchewkowego, więc nie mam pojęcia, czy jest ono idealne. Z całą pewnością jest smaczne i jeżeli lubicie wilgotne ciasta, to będzie ono w sam raz dla Was.
Przepis wzięłam od Marty z jadłonomii, wolałam sama na razie za dużo nie eksperymentować i starałam się tym razem tego przepisu ściśle trzymać. Jak zwykle nie udało mi się to tak zupełnie do ostatniej deski, bo zabrakło mi... no czego? Marchewek! Niewiele mi zabrakło, ale jednak. Część normalnych marchewek zastąpiłam żółtymi. Kupiłam je do zupełnie innego dania, ale niestety musiały ratować ciasto i to inne danie musi znów poczekać.
Następnym razem zapraszam Was znów na coś marchewkowego, zaglądajcie tu :-)
Przepis wzięłam od Marty z jadłonomii, wolałam sama na razie za dużo nie eksperymentować i starałam się tym razem tego przepisu ściśle trzymać. Jak zwykle nie udało mi się to tak zupełnie do ostatniej deski, bo zabrakło mi... no czego? Marchewek! Niewiele mi zabrakło, ale jednak. Część normalnych marchewek zastąpiłam żółtymi. Kupiłam je do zupełnie innego dania, ale niestety musiały ratować ciasto i to inne danie musi znów poczekać.
Następnym razem zapraszam Was znów na coś marchewkowego, zaglądajcie tu :-)
© Mariola Streim ZAGŁOSUJ NA TO ZDJĘCIE W KONKURSIE |
Witajcie! Mam nadzieję, że mnie poznaliście, i że podoba Wam się mój blog w nowej odsłonie. Pewnie jeszcze nie raz będę coś tu poprawiać i zmieniać.
Moi drodzy, czekam na więcej pomysłów na Wasze pyszne budynie!
Czas ucieka nieubłaganie i zostało już tylko kilka dni do finału konkursu. Zapraszam Was do udziału, jeszcze zdążycie. Przepisy możecie dodawać do poniedziałku, do godziny 20.00. Na najfajniejszy przepis czekają urocze foremki do przygotowywania budyniu w taki efektowny sposób, jak ten :-)
Moi drodzy, czekam na więcej pomysłów na Wasze pyszne budynie!
Czas ucieka nieubłaganie i zostało już tylko kilka dni do finału konkursu. Zapraszam Was do udziału, jeszcze zdążycie. Przepisy możecie dodawać do poniedziałku, do godziny 20.00. Na najfajniejszy przepis czekają urocze foremki do przygotowywania budyniu w taki efektowny sposób, jak ten :-)
© Mariola Streim |
Z braku laku... powstają najlepsze przepisy. Czasami nie mam czasu, ani ochoty wybierać się na zakupy. Przeglądam wtedy moje szafki oraz lodówkę i zawsze, ale to naprawdę zawsze, uda mi się z nich coś pysznego wykrzesać. Tym razem to moje marchewki, które nadal czekają na ciasto marchewkowe, zaowocowały pysznym sosem do spaghetti, z mlekiem kokosowym i egzotycznymi przyprawami.
Pewnie moja propozycja spotka się ze sporą ilością Waszych wątpliwości, ale zapewniam Was, smakuje super. Spróbujcie :-)
Pewnie moja propozycja spotka się ze sporą ilością Waszych wątpliwości, ale zapewniam Was, smakuje super. Spróbujcie :-)
© Mariola Streim |
Nie martwcie się, nie dodaję jeszcze do ciast szczypiorku (swoją drogą, niezły pomysł, trzeba to przetestować), ale warzywa, owszem. Na razie jeszcze nie mam za dużo ciast warzywnych na moim koncie, ale coś czuję, że niezła maniaczka na tym punkcie może się ze mnie wykluć.
Zacznijmy o historii z marchewkowym. Nie ma chyba dnia, kiedy nie myślałabym o cieście marchewkowym. Bardzo je lubię, ale jeszcze nigdy sama nie piekłam. Kupuję więc wór marchewek za worem, zajadamy je ze smakiem w najróżniejszych postaciach, a kiedy zabieram się za moje marchewkowe to marchewek brak.
W ostatni weekend zaopatrzyłam się w wyjątkowo wielki worek i już, już miało być... kiedy to nagle odkryłam u Moniki cudowne ciasto z pasternakiem. No nie, temu ciastu oprzeć się nie mogłam, tym bardziej, że wiedziona jakąś opatrznością, oprócz wora marchewek, w koszyku zakupowym wylądowało również opakowanie z pasternakiem. To przecież znak z nieba! W trzy sekundy zmieniłam plan, marchewy muszą jeszcze jeden raz poczekać!
Ciacho wyszło wyśmienite, następnym razem zmieniłabym może to i owo, ale generalnie rewelacyjnie smakuje i polecam Wam gorąco, podobnie zresztą, jak Monika.
Przepis minimalnie dostosowałam do wegańskich potrzeb.
Ostatni kawałek udało mi się do zdjęcia jakimś cudem uratować ;-)
P.S. Jak tam Wasze budynie na konkurs, gotujecie? Czas ucieka!
Zacznijmy o historii z marchewkowym. Nie ma chyba dnia, kiedy nie myślałabym o cieście marchewkowym. Bardzo je lubię, ale jeszcze nigdy sama nie piekłam. Kupuję więc wór marchewek za worem, zajadamy je ze smakiem w najróżniejszych postaciach, a kiedy zabieram się za moje marchewkowe to marchewek brak.
W ostatni weekend zaopatrzyłam się w wyjątkowo wielki worek i już, już miało być... kiedy to nagle odkryłam u Moniki cudowne ciasto z pasternakiem. No nie, temu ciastu oprzeć się nie mogłam, tym bardziej, że wiedziona jakąś opatrznością, oprócz wora marchewek, w koszyku zakupowym wylądowało również opakowanie z pasternakiem. To przecież znak z nieba! W trzy sekundy zmieniłam plan, marchewy muszą jeszcze jeden raz poczekać!
Ciacho wyszło wyśmienite, następnym razem zmieniłabym może to i owo, ale generalnie rewelacyjnie smakuje i polecam Wam gorąco, podobnie zresztą, jak Monika.
Przepis minimalnie dostosowałam do wegańskich potrzeb.
Ostatni kawałek udało mi się do zdjęcia jakimś cudem uratować ;-)
P.S. Jak tam Wasze budynie na konkurs, gotujecie? Czas ucieka!
© Mariola Streim |
Zapraszam Was na wcześniej zapowiedziany konkurs. Będzie działał na podobnych zasadach, co wielkanocny, czyli będziecie mogli dodawać Wasze przepisy, tutaj u mnie na blogu.
Zadanie dość łatwe, ugotować budyń każdy umie. Ale... nie chodzi o budyń z paczki, lecz o taki, który zrobicie sami. Liczę na Waszą kreatywność, jeżeli chodzi o skład i smak samego budyniu oraz dodatki i dekorację. Poza tym nie ma żadnych ograniczeń, czekam na cudowne budynie :-)
Sprawdzone, działa, możecie dodawać Wasze przepisy :-)
Zasady konkursu:
Wybiorę najciekawszy przepis i zaprezentuję go w moim wykonaniu, kilka dni po zakończeniu konkursu.
Zadanie dość łatwe, ugotować budyń każdy umie. Ale... nie chodzi o budyń z paczki, lecz o taki, który zrobicie sami. Liczę na Waszą kreatywność, jeżeli chodzi o skład i smak samego budyniu oraz dodatki i dekorację. Poza tym nie ma żadnych ograniczeń, czekam na cudowne budynie :-)
© Mariola Streim |
Zasady konkursu:
- przepis musi być wegański lub wegetariański (niby przy budyniu oczywiste, ale lepiej wspomnieć, nabiał i jajka dozwolone, Twój blog nie musi być wegetariański)
- w Twoim wpisie musi być link do mojego wpisu konkursowego
- możesz dodać dowolną ilość przepisów
- przepisy można dodawać od 15.04, godz. 20.00 do 22.04 godz. 20.00
Wybiorę najciekawszy przepis i zaprezentuję go w moim wykonaniu, kilka dni po zakończeniu konkursu.
Jak działa dodawanie przepisów?
Wyjaśniam tutaj.
Link do wpisu konkursowego: http://veggieola.blogspot.de/2013/04/konkurs-na-najlepszy-budyn-domowy.html
Nagroda:
Wyjaśniam tutaj.
Link do wpisu konkursowego: http://veggieola.blogspot.de/2013/04/konkurs-na-najlepszy-budyn-domowy.html
Nagroda:
trzy foremki do budyniu, dzięki nim można budyń przygotować, jak w tym przepisie.
Zapraszam!
Zapraszam!
© Mariola Streim |
P.S. jeżeli umieścicie banerek z linkiem do tego wpisu na Waszych blogach, będzie mi miło i więcej osób dowie się o konkursie.
Wczorajsze wydarzenia i mój wpis wybiły mnie nieco z rytmu i z mojego beztroskiego, radosnego blogowania, ale cóż, spodziewałam się, że nie ma rzeczy bez drugiej strony medalu. Strona ta, niestety, okazała się o wiele bardziej ciemna, niż przypuszczałam. Częściowo chyba musimy z tym żyć, ale nie byłabym sobą, gdybym nie kombinowała, czy jednak nie da się jakoś temu zaradzić. Jakieś tam zajawki pomysłów mam, zobaczymy, czy uda mi się wymyślić jakąś sensowną koncepcją. Póki co, stosuję metody, o których pisałam wczoraj, mam nadzieję, że mój nowy stempelek Wam się spodobał.
Tymczasem przechodzimy do tematu właściwego (o ludzie, już piszę jak Wasza pani-nauczycielka ;-)
Co z moim weganizmem? Co to znaczy być weganką? Kiedyś przeczytałam zadanie, które utkwiło mi dość mocno w pamięci: „weganinem albo się jest, albo nie, nie da się być częściowym weganinem”.
No i masz babo placek (stąd przepis na dzisiejszy placek). Przecież ja przez dobrych kilka lat byłam częściową wegetarianką, potem byłam wegetarianką (mam nadzieję, że całkowitą), a teraz jestem częściowo weganką. I to jest fakt. Żadna moda, widzimisię, tylko najnormalniejsza w świecie potrzeba wewnętrzna. Tak więc, czy komuś się podoba, czy nie – jestem częściową weganką, a co za tym idzie spożywam bardzo mało produktów pochodzenia zwierzęcego. Mięsa i ryb nie muszę wspominać, ale od dłuższego czasu nie jadam również masła i jajek w bezpośredniej postaci. Czyli żadnej jajecznicy, jajka gotowane wyjątkowo w Wielkanoc (jednym zębem), mleko i śmietanę staram się zastępować roślinnymi. Serów moja lodówka już dawno nie miała przyjemności gościć. Masło i jajka dodaję tyko do pieczenia, do czasu, aż nieco lepiej opanuję wegańskie ciasta i zaczną mi wychodzić w miarę zjadliwe ;-)
Dlaczego jestem tylko częściową weganką, a nie całkowitą? Ponieważ dla mnie oznacza to pewien proces. Nie chodzi o jakąś dietę, którą należy wytrzymać i liczyć każdy dzień, ile dało się już radę, lecz stopniowe zastępowanie produktów pochodzenia zwierzęcego, produktami roślinnymi. Nie sztuka kupić margarynę zamiast masła i gotowe. Wiele margaryn wcale nie jest wege, mimo reklamy na opakowaniu, ponadto zawiera dziwne tłuszcze utwardzane, których nie mam zamiaru dobrowolnie spożywać. Możliwe, że nigdy nie uda mi się zostać całkowitą weganką, bo weganizm nie ogranicza się do jedzenia. To sposób traktowania zwierząt w ogóle. Co ze zwierzętami domowymi? Nasze kociaki i psiaki i tak bierzemy zawsze ze schroniska, więc niby ok, ale na przykład nosimy czasami buty ze skóry, co naprawdę nie jest fajne. Można pójść dalej tym tropem i stwierdzić, że nie tylko zwierzęta musimy chronić i szanować, ale całą otaczającą nas przyrodę i tu już moje zaangażowanie wegańskie trafia na ścianę z granitu, na którą niestety w czasach totalnego uprzemysłowienia nie mam dużego wpływu.
Nie zamierzam jednak zamartwiać się, że nie dam rady uratować świata, lecz wprowadzę weganizm w moje życie w miarę moich możliwości, tak, aby czerpać z tego przyjemność. Część przepisów na moim blogu pozostanie wegetariańskich, a w miarę możliwości będę wprowadzać nowe, wegańskie propozycje, mając nadzieję, że będzie z czasem ich przybywać. Pewnego dnia, będę może mogła powiedzieć, że jestem weganką.
Najgorzej jest zrobić coś na siłę, natychmiast. Szansa na porażkę i frustrację jest wtedy ogromna, a perspektywa sukcesu niewielka. O wiele ważniejsze jest to, aby przesunąć nieco swój styl życia i odżywiania w stronę weganizmu, a jak jest się mięsożercą, w stronę wegetarianizmu. „Moja druga połówka” nie zamierza zrezygnować z produktów pochodzenia zwierzęcego, ale stał się nieco bardziej wegetariański, czyli zajada ze smakiem moje eksperymentalne dania (uff, na szczęście), a mięso staramy się kupować w mniejszych ilościach, za to dobrej jakości.
Mierzmy więc siły na zamiary i nie dajmy się zestresować :-)
Zapraszam Was na mój pierwszy placek wegański. Czy są odważni? Kto chce kawałek? Nie widzę rąk w górze, no co z Wami jest? Jest napraaawdę pyszny ;-)
P.S. Przypominam o konkursie budyniowym, który rozpoczyna się u mnie jutro, zapraszam!
Tymczasem przechodzimy do tematu właściwego (o ludzie, już piszę jak Wasza pani-nauczycielka ;-)
Co z moim weganizmem? Co to znaczy być weganką? Kiedyś przeczytałam zadanie, które utkwiło mi dość mocno w pamięci: „weganinem albo się jest, albo nie, nie da się być częściowym weganinem”.
No i masz babo placek (stąd przepis na dzisiejszy placek). Przecież ja przez dobrych kilka lat byłam częściową wegetarianką, potem byłam wegetarianką (mam nadzieję, że całkowitą), a teraz jestem częściowo weganką. I to jest fakt. Żadna moda, widzimisię, tylko najnormalniejsza w świecie potrzeba wewnętrzna. Tak więc, czy komuś się podoba, czy nie – jestem częściową weganką, a co za tym idzie spożywam bardzo mało produktów pochodzenia zwierzęcego. Mięsa i ryb nie muszę wspominać, ale od dłuższego czasu nie jadam również masła i jajek w bezpośredniej postaci. Czyli żadnej jajecznicy, jajka gotowane wyjątkowo w Wielkanoc (jednym zębem), mleko i śmietanę staram się zastępować roślinnymi. Serów moja lodówka już dawno nie miała przyjemności gościć. Masło i jajka dodaję tyko do pieczenia, do czasu, aż nieco lepiej opanuję wegańskie ciasta i zaczną mi wychodzić w miarę zjadliwe ;-)
Dlaczego jestem tylko częściową weganką, a nie całkowitą? Ponieważ dla mnie oznacza to pewien proces. Nie chodzi o jakąś dietę, którą należy wytrzymać i liczyć każdy dzień, ile dało się już radę, lecz stopniowe zastępowanie produktów pochodzenia zwierzęcego, produktami roślinnymi. Nie sztuka kupić margarynę zamiast masła i gotowe. Wiele margaryn wcale nie jest wege, mimo reklamy na opakowaniu, ponadto zawiera dziwne tłuszcze utwardzane, których nie mam zamiaru dobrowolnie spożywać. Możliwe, że nigdy nie uda mi się zostać całkowitą weganką, bo weganizm nie ogranicza się do jedzenia. To sposób traktowania zwierząt w ogóle. Co ze zwierzętami domowymi? Nasze kociaki i psiaki i tak bierzemy zawsze ze schroniska, więc niby ok, ale na przykład nosimy czasami buty ze skóry, co naprawdę nie jest fajne. Można pójść dalej tym tropem i stwierdzić, że nie tylko zwierzęta musimy chronić i szanować, ale całą otaczającą nas przyrodę i tu już moje zaangażowanie wegańskie trafia na ścianę z granitu, na którą niestety w czasach totalnego uprzemysłowienia nie mam dużego wpływu.
Nie zamierzam jednak zamartwiać się, że nie dam rady uratować świata, lecz wprowadzę weganizm w moje życie w miarę moich możliwości, tak, aby czerpać z tego przyjemność. Część przepisów na moim blogu pozostanie wegetariańskich, a w miarę możliwości będę wprowadzać nowe, wegańskie propozycje, mając nadzieję, że będzie z czasem ich przybywać. Pewnego dnia, będę może mogła powiedzieć, że jestem weganką.
Najgorzej jest zrobić coś na siłę, natychmiast. Szansa na porażkę i frustrację jest wtedy ogromna, a perspektywa sukcesu niewielka. O wiele ważniejsze jest to, aby przesunąć nieco swój styl życia i odżywiania w stronę weganizmu, a jak jest się mięsożercą, w stronę wegetarianizmu. „Moja druga połówka” nie zamierza zrezygnować z produktów pochodzenia zwierzęcego, ale stał się nieco bardziej wegetariański, czyli zajada ze smakiem moje eksperymentalne dania (uff, na szczęście), a mięso staramy się kupować w mniejszych ilościach, za to dobrej jakości.
Mierzmy więc siły na zamiary i nie dajmy się zestresować :-)
Zapraszam Was na mój pierwszy placek wegański. Czy są odważni? Kto chce kawałek? Nie widzę rąk w górze, no co z Wami jest? Jest napraaawdę pyszny ;-)
P.S. Przypominam o konkursie budyniowym, który rozpoczyna się u mnie jutro, zapraszam!
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
Moi drodzy, wpis o moich wegańskich przemyśleniach musi poczekać. Powód jest dość smutny, aczkolwiek pewnie banalny i nie będzie Wam się chciało nawet o tym czytać. Otóż niektórzy myślą, że zdjęcia z nieba spadają, podobnie jak wypasione aparaty, piękne, smaczne ciasta, o sprzęcie kuchennym, prądzie i czasie nawet nie ma co wspominać. A pomysł? To się wcale nie liczy. Skoro jest coś w internecie, bez kłódki i bez policjanta obok, to można brać. Mało tego, można traktować to jak swoje. Mało tego, można próbować nawet mieć z tego zysk. Zdjęcie z jednego z moich najpoczytniejszych wpisów znalazło się na pewnym portalu (nazwy nie podam, bo byłaby to darmowa reklama), gdzie podobno na przepisach i zdjęciach można zarobić. Zdjęcie nie należy do moich najlepszych, jest jeszcze z początku mojej blogowej kariery, niemniej jednak jest MOJE i odkrycie to odbiło się porządnie na mojej motywacji dotyczącej dalszych działań w sieci. Na razie jeszcze nie wiem, czy i jak mój blog dalej będzie się rozwijał. Bardzo cenię sobie Was, moich czytelników i brakowałoby mi Was bardzo, więc pewnie bloga nie zamknę, choć nie jest to wykluczone, gdyż opisany wyżej przypadek to tylko przykład.
Jest kilka sposobów na ograniczenie kradzieży zdjęć, są one mizerne, ale może warto je stosować.
1. Pomagajmy sobie wzajemnie.Jeżeli zobaczycie zdjęcia, które Waszym zdaniem są ukradzione, skomentujecie to pod nieuczciwym wpisem i wklejcie linka do wpisu prawdziwego autora. Jest duże prawdopodobieństwo, że właściciel bloga zobaczy w statystykach, że są przekierowania z podejrzanego źródła do jego bloga i w ten sposób dowie się o oszustwie (tak dotarła do mnie ta niemiła informacja). Działa niestety tylko na blogach z wyłączoną moderacją, a nieuczciwa osoba i tak może ten komentarz usunąć, ale warto próbować.
2. Jeżeli macie możliwość, poinformujcie autora zdjęcia.
3. Jeżeli zdjęcie dodane jest na portalu, informuj właściciela portalu o nadużyciu.
4. Zdjęcia ze stemplem nie są już takie piękne, ale utrudniają nieco kradzież, moje będą taki stempel od następnego wpisu posiadały.
5. Kompozycje złożone z kilku małych wycinków też nie są takie piękne, jak samodzielne zdjęcia, ale również utrudniają nieco kradzież.
Jak możecie sprawdzić, czy Wasze zdjęcia zostały ukradzione? W bardzo łatwy sposób.
1. Otwórz w jednym oknie przeglądarki Twojego bloga.
2. Otwórz drugie okno przeglądarki, wpisz słowo google i naciśnij enter.
3. Wybierz opcję zdjęcia (u mnie Bilder)
4. Pojawi się pasek z symbolem aparatu fotograficznego. Nakliknij na symbol i wciągnij zdjęcie z bloga do paska (drag & drop).
Google wyszuka wszystkie strony, na których zostało użyte Twoje zdjęcie.
Sama nie wiem, czy Wam radzić, żebyście stosowali tę metodę, możecie doznać niezłego szoku. Sprawdziłam zaledwie kilka moich zdjęć i rezultat był niemiły :-(
Napiszcie, jakie są Wasze doświadczenia.
Napiszcie na Waszych blogach o metodzie szukania kradzionych zdjęć, wiele osób o tym nie wie i myśli, że może sobie działać bezkarnie, bo i tak ich nikt nie znajdzie.
Mimo wszystko, miłego weekendu Wam życzę, Pa!