Ciągle kombinuję z dodatkami do chleba. Odkąd nie kupuję sera, koniecznie potrzebuję alternatywę w postaci pysznych i pożywnych past. Kupne są dość drogie, pałaszujemy je na jeden raz, a skład nie zawsze jest cudowny.
Dziś miał być właściwie pasztet według Ivki, ale doszłam do wniosku, że smarowidło bardziej mi odpowiada. Zrobiłam na zapas, zapasterysowałam i teraz już mamy mały składzik. Produkty wytrawne koniecznie trzeba pasteryzować, gdyż brak w nich naturalnych substancji konserwujących i mogą już po krótkim czasie zacząć się psuć. Niestety człowiek (czyli ja) uczy się na błędach. Musielibyście widzieć moją minę, gdy po powrocie z urlopu, zastałam moją szufladę kuchenną pełną zup, które najzwyczajniej w świecie wybuchły! Tak więc, tym razem ugotowane danie zamknęłam w słoiczki i gotowałam około 20 minut, zanurzone w kąpieli wodnej, na wolniutkim ogniu. Aby słoiki nie skakały i nie potłukły się, umieściłam na dnie miękką szmatkę. Jak za babcinych czasów, mówię Wam. Teraz zamknięte są na amenus. Dżemów i innych słodkich rzeczy nie trzeba koniecznie pasteryzować, gdyż duża ilość cukru spełnia rolę konserwanta, ale wszystkie inne rzeczy koniecznie. Szczególnie produkty zawierające dużo białka, na przykład zupy z grochem lub soczewicą. Wyczytałam, że nawet godzinę należy je pasteryzować.
© Mariola Streim |