Zapraszam Was do dawno temu obiecanego wywiadu z Rybką zwaną Martą. Warto było czekać, bo jak widzicie, jest długi, bardzo interesujący, pełen dowcipu i polotu, miejscami uśmiałam się do łez. Mam nadzieję, że i Wam się spodoba. Miłego czytania!
© Mariola Streim |
Twoje zainteresowania oprócz gotowania:
Oprócz gotowania bardzo lubię czytać. Ostatnio „utonęłam” wręcz w „Czystej anarchii” Woody Allen’a, a wcześniej w „Jędrnych Kaktusach” Wawrzyńca Prusky’ego, która to - nota bene - powstała na kanwie bloga. Od zawsze lubiłam też muzykę. Już za czasów uczniowskich całe swoje kieszonkowe traciłam na kasety magnetofonowe. Uwielbiam chodzić na koncerty. Jestem fanką m.in. lokalnych zespołów – bluesowej Wolnej Soboty, bałkańskiego Tsigunz Fanfara Avantura, folkowej Dagadany, ale nie omijam też żadnego poznańskiego występu Poluzjantów i Łąki Łan. Sezon wakacyjny wypełniony jest po brzegi różnymi muzycznymi, rozsianymi po Polsce eventami, a w domu cały czas nadaje radiowa Trójka. Żałuję tylko, że nie potrafię grać na żadnym instrumencie.
Twoje ulubione danie:
To wbrew pozorom trudne pytanie. Chyba nie mam jednego, najbardziej ulubionego dania. Najłatwiej wymienić mi proste potrawy, które kojarzą się z domowym stołem z czasów dzieciństwa. I tak np. lubię tradycyjne poznańskie pyry z gzikiem, czy choćby jajko sadzone z ziemniakami puree i szpinakiem, które popić można kefirem. Uwielbiam jednak odkrywać nowe, zaczerpnięte z kuchni innych regionów i kultur smaki.
Twoje motto:
Nigdy nad tym się nie zastanawiałam. Nie lubię dorabiać ideologii i sztucznych teorii tam gdzie ich nie ma. Zwyczajnie - uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a jednocześnie sami jesteśmy kowalami własnego losu. Zamiast narzekać, lepiej wziąć sprawy w swoje ręce.
Jakie jest ulubione danie Twojego dzieciństwa? Jego widok, zapach i smak przenoszą Twoje myśli w przeszłość?
Najmilej wspominam domowe pierogi leniwe. Koniecznie na słodko – polane roztopionym masłem i słodką śmietanką oraz posypane cukrem i cynamonem. Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, jak dawno ich nie jadłam!
Nazwa Twojego bloga (nie tylko nazwa) jest bardzo dowcipna i oryginalna.
Pytanie pewnie retoryczne i zdecydowanie niewegetariańskie, ale Ciebie muszę o to zapytać; czy chętnie jadasz ryby?
Bardzo lubię jeść ryby, choć jadam je zdecydowanie rzadziej niż bym chciała. Problem w tym, że w sklepach, w mojej małej miejscowości, kupić można głównie ryby mrożone, a te przeważnie nie grzeszą dobrą jakością. Świeże z kolei wymagają więcej czasu na przygotowanie, na co w środku tygodnia nie zawsze mogę sobie pozwolić.
À propos, czy myślisz, że mogłabyś zostać wegetarianką, czysto teoretycznie? Pytam z ciekawości…
Myślę, że mogłabym, ale nie chcę. Uwielbiam warzywa, jednak bardzo szybko zatęskniłabym za mięsem. Lubię jego smak, więc w dłuższej perspektywie wegetarianizm byłby chyba dla mnie trochę nużący.
Twój blog powstał niedawno, ale rozwija się bardzo dynamicznie, wpisy są bardzo ciekawe, skąd bierzesz inspiracje, może masz tajemniczego podpowiadacza i podjadacza?
Inspirację czerpię z życia - z sytuacji, których doświadczam, od ludzi, których spotykam. Czasem wystarczy jakiś impuls, np. trafiam w sklepie lub na targu na ciekawy składnik i wymyślam co mogłabym z niego zrobić, a reszta kształtuje się sama. Bywa, że pomysłów szukam w internecie – blogi to świetne źródło. Są też dni, kiedy w poszukiwaniu natchnienia wertuję książki kulinarne – sprawdzam, czy mam wszystkie składniki, a jeśli nie mam - kombinuję, czym mogę je zastąpić. Takie eksperymenty kończą się czasami bardzo owocnie – lubię wtedy dzielić się tym na blogu, a że sam przepis to jednak trochę za mało - staram się wprowadzić czytelników w atmosferę, czy okoliczności towarzyszące przygotowaniu konkretnego dania. Pytałaś o podpowiadacza – istnieje i sugeruje czasem nieśmiało, co chętnie by spałaszował. To mój pierwszy kuchenny recenzent.
Twoja kuchnia jest dość nowatorska, czy udało Ci się wymyślić coś własnego, jakąś kombinację smakową, z której jesteś szczególnie dumna?
Dziękuję. Ja nie postrzegam swojego gotowania jako nowatorskiego, jednak nieskromnie się przyznam, że jestem dumna ze swojego patentu na szpinak. Jest to dla mnie zaskakujące, ponieważ przez całe lata nie znosiłam smaku tej rośliny! Do eksperymentu skusiła mnie wizyta w pewnej w restauracji, w której na własne, spontaniczne życzenie, przyszło mi zmierzyć się z zapiekanką ziemniaczano – szpinakowo – jajkową. Ku mojemu zdziwieniu danie bardzo przypadło mi do gustu. Jego smak w niczym nie przypominał tego, który jadłam wcześniej. Wtedy postanowiłam sama po raz pierwszy przygotować szpinak. Metodą wielu prób i błędów doszłam w końcu do smaku dla mnie idealnego. Wykorzystałam go przygotowując między innymi wegetariańską lasagne.
Masz tylko dwa składniki w domu, mleko w proszku i jajka, sklepy zamknięte, żadnych szans na zakupy, jakie danie robisz z tych dwóch składników?
Hahaha. Ciężka sprawa, ale myślę, że spróbowałabym zrobić bezę – miksując białka z mlekiem w proszku. Ciekawe, co by z tego wyszło. Mam nadzieję, że coś jadalnego.
Najszybsze danie z Twojego repertuaru?
Najszybsze. Taki dosłownie 10-minutowy obiad to moje stir-fry. Jeszcze go nie prezentowałam na blogu. Wykorzystuję do niego makaron mie, który potrzebuje zaledwie trzech minut, by się ugotować. W woku podsmażam na oleju rzepakowym mieszankę warzywną, dosypuję ugotowany makaron. Doprawiam sosem sojowym, olejem sezamowym, dodaję sparzone i podsmażone na maśle z czosnkiem paluszki krabowe lub krewetki (5 min). Dodaję kwaśną śmietanę i ocet balsamiczny z modeny (ten gęsty). Mieszam i gotowe.
Piszesz, że oprócz gotowania, również biegasz, czy podczas biegania przychodzą Ci do głowy nowe pomysły na gotowanie?
Bieganie i blogowanie mają u mnie podobną genezę. Są bowiem moimi postanowieniami noworocznymi. Założenie bloga musiało jednak poczekać do kwietnia, kiedy kończyły się moje przygotowania do V Poznańskiego Półmaratonu. Bieg udało mi się ostatecznie ukończyć przed regulaminowym limitem czasu, a pamiątkowy medal, który otrzymałam z tej okazji, zyskał dla mnie wręcz symboliczne znaczenie. W moim przypadku raczej należałoby liczyć chwile, w których nie myślę o jedzeniu.
Czy możesz dać dobrą radę, kompletnym niebiegaczom (tu pokazuję na siebie) jak się w końcu zabrać za bieganie?
Biegam rekreacyjnie, więc nie będę się wymądrzać. A zaczęłam „tak po prostu” - przyszedł moment, w którym wyciągnęłam z szafy jakieś zwyczajne buty sportowe, wskoczyłam w dres i... zderzyłam się ze swoją zaniedbaną kondycją. Było więc nad czym pracować, ale udało się – małymi krokami, począwszy od krótkich dystansów, by się nie zniechęcać. A jak już znajdzie się własne tempo, można w rytm swojej ulubionej muzyki pokonywać coraz to dłuższe i dłuższe dystanse.
Czy słodka z Ciebie dziewczyna? Ile czasu dałabyś radę przeżyć bez słodyczy?
O, moja Droga. Kiedyś (w liceum) spróbowałam nawet zrobić sobie odwyk od słodyczy, ponieważ uważałam to już za swój nałóg. Wytrzymałam tydzień, a co się nadenerwowałam w tym czasie oraz ile musiała znieść moja rodzina... pozostawię tajemnicą. Przeżyć bez słodyczy? Pewnie bym przeżyła. Ale co to za życie?
Co Twoi bliscy i znajomi sądzą o Twoim blogowaniu?
Moi znajomi w zasadzie zdopingowali mnie bym zaczęła blogować. Szczerze mówiąc wcześniej nie miałam pojęcia o istnieniu blogowej społeczności kulinarnej. Zaskoczyło mnie również to, że społeczność blogerów, a blogerów kulinarnych w szczególności, jest tak duża. Kolejną niespodzianką było dla mnie uświadomienie sobie jaką frajdę sprawia mi prowadzenie bloga. Sama jestem zaskoczona, że blogowanie tak mnie wciągnęło. To mój wielki czasopochłaniacz. Ale bliscy i znajomi chyba widzą, że sprawia mi to dużą radość i chyba w końcu znalazłam coś dla siebie. Takie małe, łechcące podniebienie hobby.
Czy miewasz blogowe dołki, bez pomysłów, skąd bierzesz motywację do dalszego pisania?
Oczywiście, czasem zdarzają się takie chwile. A to w kuchni coś mi nie wyjdzie, albo dopada mnie absolutny brak czasu i najzwyczajniej w świecie nie mam możliwości, by coś ugotować. Ale jak już się uspokoję i wyśpię porządnie, to ponownie wpadam w pozytywny nastrój i mogę działać na nowo. Motywacją jest dla mnie to, że nie chcę zawieść sama siebie. Wcześniej bywało tak, że zabierałam się za coś z wielkim zaangażowaniem, planami... i bardzo szybko się tym nudziłam, tzw. „słomiany zapał”. Z Rybką zwana Martą jest inaczej. To jest taka cząstka mnie samej. Tu znajdziesz rzeczy, które lubię. Tu dowiesz się czegoś o mnie, o moim nastawieniu do świata, no i trochę o jedzeniu.
Twój kulinarny idol?
Kulinarny idol - w zasadzie to mam idoli konkretnych dań. Moim pierwszym kulinarnym bożyszczem była Pani kucharka z przedszkola, która robiła moje ulubione jajka na twardo w sosie pomidorowym. Nikt wtedy nie potrafił zrobić takiego sosu jak ona. Najlepszą cielęcinę z sosem i marchewką robiła babcia. Nikt też nie robi takich zup jak moja mama. Krupnik w jej wykonaniu to majstersztyk. Tata imponował mi sałatką z krewetek, a mój Mistrz robi najlepsze na świecie leczo i fasolkę po bretońsku. Poza tym lubię oglądać wszelakie programy kulinarne.
Czy miesiąc bez internetu, a więc bez bloga, jest dla Ciebie do wytrzymania?
Było by ciężko. Jestem w tej chwili trochę uzależniona. Przez ten czas pewnie zebrałby się solidny materiał do zamieszczenia na blogu.
Pytanie standardowe, moje ulubione. Czy zdarza Ci się, że zaplanowane danie Ci się kompletnie nie uda? Co wtedy robisz? Może masz w zanadrzu jakąś anegdotę?
Zdarzyło się, oj zdarzyło. Wizję obiadu miałam w głowie już od samego rana. Ryba wyjęta do rozmrożenia. Wszystkie niezbędne składniki na stanie, dekoracja stołu itp. itd. Wracam z pracy do domu cała szczęśliwa, że już za chwilę zjem super rybę w sosie z zielonego pieprzu i zabieram się za przygotowania. W międzyczasie widzę już, że pozostawiony przeze mnie do rozmrożenia dorsz zmniejszył swoją objętość co najmniej o połowę, pomimo, że na opakowaniu było napisane „glazura 10%”. Ale nie zrażałam się jakoś szczególnie. Sos w przygotowaniu. Doprawiłam rybę i wrzuciłam ją na patelnię. Tam ryba ponownie się skurczyła o jakieś 50% i puściła jeszcze trochę wody, dzięki czemu A) nie usmażyła się, tylko ugotowała, B) była tak nafaszerowana wodą, że zostały z niej same skrawki zamiast ładnego kawałka mięsa. Na dodatek, będąc w szoku pourazowym, obserwując jak z mojej ryby zostają jakieś bliżej nieokreślone strzępki nie dopilnowałam sosu, który się zważył. Danie oczywiście wyglądało i smakowało fatalnie. Od tamtej pory, nie kupuję mrożonych ryb w supermarkecie.
Jak to jest z tym gotowaniem i jedzeniem, czy najpierw robisz zdjęcia i jesz notorycznie zimne posiłki ;-) A może gotujesz specjalnie do sesji zdjęciowych?
Hahaha, skąd wiesz? Rzeczywiście, to jest rzecz, której na samym początku w ogóle nie potrafiłam okiełznać i zdarzało mi się jadać zimne posiłki. Teraz staram się najpierw przemyśleć na czym podam konkretne danie, co chciałabym pokazać, na co zwrócić uwagę. Faktem jest, że najpierw robię zdjęcia, a później jem. Nie gotuję specjalnie do sesji zdjęciowych.
Jaki jest Twój sposób na szybki deser kiedy pojawiają się niespodziewani goście?
Mój szybki sposób na deser to zdecydowanie kruche ciasto z owocami i kruszonką, albo po prostu owoce z kruszonką. Dość często mam ich trochę w zamrażarce, więc na kilka porcji wystarczy. To deser na gorąco, ale nawet latem się sprawdza.
Czy jest coś do jedzenia, czego zdecydowanie nie lubisz i wcale nie chcesz polubić?
To pytanie skojarzyło mi się z pewnym artykułem, który czytałam kiedyś w Przekroju. Był to wywiad z pracownikiem zakładu pogrzebowego – mężczyzną zajmującym się przygotowywaniem zmarłych do pogrzebu. Artykuł opowiadał ze szczegółami o tajnikach tej pracy. Czasem wystarczyło tylko pomalować i ubrać delikwenta, czasami, gdy zginął w jakimś nieszczęśliwym wypadku, poskładać go, często uformować na nowo twarz itp. itd. Ogólnie rzecz biorąc – praca dla twardzieli. Na koniec długiego i wyczerpującego temat wywiadu dziennikarz pyta się swojego rozmówcy: „wykonuje Pan niezwykle ciężki i nieprzyjemny zawód. Czy jest w ogóle coś co Pana brzydzi?” Na co Pan z zakładu pogrzebowego odpowiada: „Nigdy w życiu nie tknąłbym wątróbki”. Rozbawiło mnie to do łez.
Jeśli o mnie chodzi - było kiedyś zdecydowanie więcej rzeczy, których nie lubiłam, ale jak widać z czasem się do nich przekonałam. Należy tu wymienić np. szpinak (który obecnie uwielbiam i mogę jeść co drugi dzień), paprykę czy czosnek. Nie mogę się jakoś przekonać do czerniny, choć nigdy jej nie jadłam. Nie mam odwagi jej spróbować, pomimo faktu, że lubię np. kaszankę, którą również robi się z krwi. Może kiedyś zmienię zdanie.
Sprzątanie kuchni po gotowaniu, udręka, czy nic strasznego? Czy sprzątasz w tak zwanym międzyczasie, czy też skupiasz się na gotowaniu, a potem dopiero martwisz się o całą resztę?
Zmywanie jakoś mnie nie przeraża, choć mamy w domu niepisaną zasadę, że kto gotuje ten nie zmywa. Staram się jednak, jeśli potrawa daje taką możliwość, sprzątać na bieżąco.
Co lubisz bardziej, fotografować, czy pisać? Widać, że obie rzeczy wychodzą Ci świetnie.
I jedno i drugie. Choć najbardziej lubię gotować i jeść. Teksty przeważnie powstają bardzo spontanicznie, natomiast zdjęcia wymagają skupienia i przemyślenia. Mistrz bardzo mi w tej materii pomaga. Podpowiada na co zwrócić uwagę, jak sobie poradzić ze światłem, z kompozycją. Wiem jaki efekt wizualny chciałabym na zdjęciach osiągnąć, w związku z czym przede mną jeszcze długa droga i sporo nauki.
Masz gości, jedna z osób jest wegetarianinem, a druga nie je sera, musisz z braku czasu przygotować tylko jedno danie, co gotujesz? (strasznie jestem ciekawa, bo ta konstelacja nie jest zmyślona, hi, hi…)
Nie uwierzysz, ale miałam kiedyś podobną sytuację. Zapomniałam, ze zaproszona koleżanka jest wegetarianką i musiałam na szybko coś wymyślić, bo dla pozostałych osób miałam przygotowane danie mięsne.
To zależy ile miałabym czasu, ale gdyby było to dosłownie 5 minut to zrobiłabym omlet z warzywami (papryką, cebulą, marchewką, pieczarkami i kaparami) zapiekany trochę jak calzone. Gdybym miała trochę więcej czasu przygotowałabym zapiekaną rybę na ryżu curry z sałatką z ruccoli. Możliwe, że goście nie umarliby z głodu.
Jak powstał Twój Blog, wszyscy wiemy, bo o tym pisałaś, czyli jest wprowadzonym w życie postanowieniem noworocznym, czy masz już kolejne postanowienia na kolejny rok, dotyczący dalszego rozwoju Twojego bloga? Co chciałabyś osiągnąć?
Do postanowień noworocznych na szczęście mamy jeszcze trochę czasu, nie mniej jednak chciałabym popracować nad aspektem wizualnym bloga, chciałabym rozpocząć dział kuchni tematycznej i zorganizować się na tyle, by prowadzić również stronę Rybki zwanej Martą na Facebooku.
Dziękuję bardzo za miły wywiad i życzę Ci aby Twój blog zawsze był dla Ciebie źródłem satysfakcji :-)
Ja również dziękuję. Czuję się wyróżniona. Życzę Ci również ciekawego blogowania po wsze czasy.
5 Komentarzy
Super wywiad :) Mam nadzieję, że będą kolejne! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam od deski do deski! Ale Martę się dobrze czyta!
OdpowiedzUsuńPotwierdzam, że sytuacja z omletem naprawdę miała miejsce. :) Omlet został mi zaserwowany z bananem i chyba czymś jeszcze (dżem?). Proste, a jednocześnie smaczne i inspirujące dla kulinarnego lamera, który w swoim menu ma głównie mrożonki z warzyw. Dzięki Marta! :)
OdpowiedzUsuńA wywiad jest błyskotliwy, podobnie jak osoba która go udzieliła.
Dzięki Ewe:)
Usuń