Moje inspiracje czerpię z wielu miejsc i podobnie jak muzyk, który gdzieś tam usłyszał ładną melodię próbuje ją później odtworzyć, tak i ja próbuję wyczarować coś, co zasłużyło na moją uwagę.
W pobliskim centrum handlowym jest taki mały sklepik z produktami kuchni... no właśnie dokładnie nie wiem jakiej. Jest napisane, że południowej, ale to trochę ogólnie. Większość produktów pochodzi z Hiszpanii, więc dla mnie jest to sklep hiszpański. Tak, jak Włosi mają swoje lady z niezliczoną ilością lodów, tak w tym hiszpańskiem sklepie można zastać całą paletę past do chleba o różnych kolorach i smakach.
Nie udaje mi się nigdy przejść obok i niczego nie kupić, ale niestety nie jest to ani tanio, ani po drodze, więc postanowiłam sama spróbować wykreować podobne produkty. Dziś pierwsza moja pasta w hiszpańskim stylu. Ole!
W pobliskim centrum handlowym jest taki mały sklepik z produktami kuchni... no właśnie dokładnie nie wiem jakiej. Jest napisane, że południowej, ale to trochę ogólnie. Większość produktów pochodzi z Hiszpanii, więc dla mnie jest to sklep hiszpański. Tak, jak Włosi mają swoje lady z niezliczoną ilością lodów, tak w tym hiszpańskiem sklepie można zastać całą paletę past do chleba o różnych kolorach i smakach.
Nie udaje mi się nigdy przejść obok i niczego nie kupić, ale niestety nie jest to ani tanio, ani po drodze, więc postanowiłam sama spróbować wykreować podobne produkty. Dziś pierwsza moja pasta w hiszpańskim stylu. Ole!
![]() |
© Mariola Streim |
Pamiętacie, pisałam o moich dwóch, nowych, prześlicznych kotkach, które miały u nas zamieszkać.
No i niestety, dziś w dzień kota, pierwszy dzień bez nich :-(
Powarkiwaniom, poprychiwaniom, różniastym syrenom i kłótniom z naszą wielmożną Kotką nie było końca i dwie ślicznotki musiały nas opuścić. Nie martwcie się jednak, wszystko skończyło się dobrze. Okazało się, że jednak mogą wrócić do swojej Pańci, która powitała je z łezką szczęścia w oku.
Nasza Kotka trochę niedowierzała, że goście sobie pojechali, ale po jej minie dziś rano widziałam, że z zadowoleniem planuje dłuższą, spokojną drzemkę :-)
No i niestety, dziś w dzień kota, pierwszy dzień bez nich :-(
Powarkiwaniom, poprychiwaniom, różniastym syrenom i kłótniom z naszą wielmożną Kotką nie było końca i dwie ślicznotki musiały nas opuścić. Nie martwcie się jednak, wszystko skończyło się dobrze. Okazało się, że jednak mogą wrócić do swojej Pańci, która powitała je z łezką szczęścia w oku.
Nasza Kotka trochę niedowierzała, że goście sobie pojechali, ale po jej minie dziś rano widziałam, że z zadowoleniem planuje dłuższą, spokojną drzemkę :-)
![]() |
© Mariola Streim |
Walentynki JUŻ jutro, szczególnie podkreślam słowo JUŻ. Pewnie niejednej osóbce zdażyło się zagapić i teraz nic, tylko paniczne poszukiwanie prezentu. Nie ma jednak problemu, bo przecież nie ma nic piękniejszego niż podarunki własnej roboty. Dla wszystkich, którzy jeszcze nic nie mają, mam bardzo szybki do zrealizowania przepis na ciastka walentynkowe.
Lubię eksperymentować, ale jak ma być szybko i sprawnie, to sięgam po sprawdzone rozwiązania.
Upiekłam je więc identycznie jak te.
Przepis, jak zwykle ten, a przepis na masę cukrową znalazłam tu i tu, ale podaję wam na dole, żebyście nie musieli szukać, w końcu nie ma czasu :-)
Lubię eksperymentować, ale jak ma być szybko i sprawnie, to sięgam po sprawdzone rozwiązania.
Upiekłam je więc identycznie jak te.
Przepis, jak zwykle ten, a przepis na masę cukrową znalazłam tu i tu, ale podaję wam na dole, żebyście nie musieli szukać, w końcu nie ma czasu :-)
![]() |
© Mariola Streim |
Nie trzeba nikomu już mówić, że witamina C mobilizuje siły obronne organizmu. Każdy już o tym wie, ale czy wykorzystujemy dostatecznie ten fenomen? Taaak – odpowie wielu z nas – codziennie łykam tabletkę z witaminą C. No tak, tylko czy jest to idealne rozwiązanie? Nieeee – odpowie większość z nas – ale w zawirowaniach dnia codziennego, dobre i to. Macie rację, rzeczywiście często jest tak, że mamy ważniejsze sprawy, niż myślenie o naszej odporności, ale właśnie ta odpowrność pomoże nam przetrwać przez kolejne fale przeziębień.
Ale co ja tu moralizuję.
Jak nie chcecie, to nie pijcie soków z owoców cytrusowych, ja jednak wiem, że potrafią one postawić na nogi niejedną mimozę. Dziś przedstawiam wam brutalną wersję, tylko dla odważnych. Czy osoby słodkolubne się skuszą? Trudno powiedzieć, ale może warto. To tak jak ze sportem, raczej nam się nie chce, ale jak wracamy z parku po bieganiu, najchętniej pobieglibyśmy ponownie. Tak właśnie jest takimi ultrakwaśnymi, witalizującymi napojami.
Ale co ja tu moralizuję.
Jak nie chcecie, to nie pijcie soków z owoców cytrusowych, ja jednak wiem, że potrafią one postawić na nogi niejedną mimozę. Dziś przedstawiam wam brutalną wersję, tylko dla odważnych. Czy osoby słodkolubne się skuszą? Trudno powiedzieć, ale może warto. To tak jak ze sportem, raczej nam się nie chce, ale jak wracamy z parku po bieganiu, najchętniej pobieglibyśmy ponownie. Tak właśnie jest takimi ultrakwaśnymi, witalizującymi napojami.
![]() |
© Mariola Streim |
![]() | |
© Mariola Streim |
Już kiedyś pisałam, że brokuł bardzo często gości na moim stole, tym razem jako zupa-krem. Niby nic specjalnego, jak zwykle robi się szybko, a smakuje wyśmienicie. Na początku roku, kiedy to ciężko nam się rozpędzić (przynajmniej w moim przypadku tak jest) przyda nam się trochę cennych witamin, zawartych w tym cennym warzywie. A z tym nowym rokiem, to jak zwykle, chyba za dużo zamiarów na siły, za mało światła, za dużo komputera i telewizora, za mało świeżego powietrza. Zdecydowanie za dużo bakterii, które świetnie czują się w tym klimacie i powodują, że z jednego przeziębienia można popaść w następne. Ja już na szczęście mam to prawie za sobą, ale mimo wszystko nie czuję się aż tak naładowana energią jakbym sobie tego życzyła. Myślę, że to normalne, trochę taki niedźwiedzi sen :-)
Jutro zaprezentuję wam mój nowy witaminowy napój, który stosuję od kilku dni, w celu pobudzenia moich (nie tylko szarych) komórek do działania. Oczywiście znów będzie szybko i łatwo :-) Myślę, że Wam się spodoba, a tymczasem wracamy do zupy.
Jutro zaprezentuję wam mój nowy witaminowy napój, który stosuję od kilku dni, w celu pobudzenia moich (nie tylko szarych) komórek do działania. Oczywiście znów będzie szybko i łatwo :-) Myślę, że Wam się spodoba, a tymczasem wracamy do zupy.
![]() |
© Mariola Streim |
... a właściwie moje zacne... gosciówy? W każdym razie dziewczynki. Miałam o nich nie pisać, bo w końcu to nie blog o kotach, ale cóż, nie mogłam się powstrzymać. Na razie są u nas w gościnie, ale, jak będą grzeczne i nasza Kotka je polubi, to może zostaną! Czyż nie są słodziutkie?
![]() |
© Mariola Streim |
![]() |
© Mariola Streim |
![]() |
© Mariola Streim |
![]() |
© Mariola Streim |
Zima nas do tej pory jakoś ominęła (cieszę się nawet i nie mam nic przeciwko, aby nas w tym roku mróz i śnieg nie dopadł), jakoś tak intuicyjnie wyczarowałam deser, który właściwie pasuje do lata. Ale z drugiej strony, pomarańcze jemy zimą, a maliny też mają moc rozgrzewającą, więc chyba jest to deser na spotkanie obu tych pór roku, co pogoda za oknem od czasu do czasu sugeruje.
Zachęcam do łączenia różnych rodzajów owoców. Często jest tak, że kupimy pomarańcze, ułożymy dekoracyjnie na pięknym talerzu w naszym salonie i koniec. Jakoś nie mamy ochoty akurat dziś. Może jutro... No tak, ale tak po prostu pomarańcza?
Kiedy jednak pomyślimy, przypomni nam się, że mamy przecież jogurt w lodówce i maliny od cioci w zamrażalniku. Wtedy już los pomarańczy zmienia się diametralnie. Jeżeli nie macie cioci, która dobrotliwie zaopatruje was w maliny (ja jej niestety nie mam), możecie kupić maliny w słoiku.
Moja propozycja jest bardzo prosta i efektowna, doskonale pasuje do kuchni, którą preferuję. Szybko i smacznie :-)
![]() |
© Mariola Streim |
Pewnie miło i spokojnie. My owszem, miło, ale spokoju to za dużo w te święta nie mieliśmy. Właściwie wcale. Po wielu tygodniach pakowania różnych kartonów w różnych miejscach i przewożenia ich w jeszcze inne miejsca, w końcu zebraliśmy większość naszych rzeczy w jedno miejsce. Choć to jeszcze nie koniec tej najdziwniejszej przeprowadzki, najgorsze już za nami i teraz mamy już nasz Heim (Home), co oznacza znacznie więcej niż dom, to raczej taki dom-domowy, gdzie człowiek ma czuć się najlepiej na świecie. Indianie twierdzą, że wkładając palec 2 razy do tej samej rzeki, za każdym razem jest to inna rzeka, w końcu w międzyczasie całe mnóstwo wody upłynęło. Dokładnie tak opisałabym naszą sytuację. Nasze myśli chyba nie radzą sobie z powrotami, myli im się, co było kiedyś, co jest teraz i wydają się wybiegać samodzielnie w przyszłość...
A tymczasem ponownie będziemy odkrywać znane pagórki, ponownie poznawać starych sąsiadów. Wyjechałam kiedyś za granicę, aby po latach wrócić do kraju, a następnie wrócić za granicę. Ciekawa kombinacja. Gdzie jestem u siebie, a gdzie jestem za granicą? Chyba granic już nie ma... Fajnie jest, że w internecie można być trochę tu, trochę tam, to chyba jedyna dziedzina życia, która jest naprawdę bez granic, choć niestety spotkałam się już ze stwierdzeniem, że niektóre strony są tylko dla niemieckich internautów (chyba ktoś nie rozumie zasady działania internetu), a nawet właściciel jednego z portali wezwał mnie do nie korzystania z niego, skoro jestem z Polski (to prawda! niestety! nazwy tego portalu lepiej nie podam). W każdym razie poza tymi małymi wyjątkami (raczej piszę o tym jako o ciekawostce, niż, żeby narzekać) cieszę się bardzo, że nie ma znaczenia, skąd do was piszę :-)
A co poza tym nowego w tym nowym roku? Dwa nowe, śliczne koty (wyglądają raczej jak śliczne pluszaki), zobaczymy, czy będą mogły u nas zostać, ostateczną decyzją musi podjąć Kotka ;-)
No i nowe pomysły, mam nadzieję, że ich nie zabraknie! Poza tym mam nareszcie sporo miejsca do pracy i wszystko w jednym miejscu. Do tej pory zawsze czegoś mi brakowało, albo aparatu, albo miksera, albo pieca, albo internetu :-)
Gotowanie w nowym roku rozpoczynam leniwie i prosto. Po prostu pieczarki.
Podczas zakupów warto zwrócić uwagę na ich jakość. Pieczarki muszą dobrze wyglądać, być bez odgnieceń i ciemnych miejsc. Najlepiej jak nie są zapakowane w folię, gdyż pieczarki (grzyby generalnie) muszą „oddychać”. (Zawsze powtarza to sprzedawca z mojego małego warzywniaka i obchodzi się z nimi, jakby były z porcelany – to mało powiedziane, jakby były z baaardzo kruchliwej porcelany :-) Pieczarek nie obieramy, ani nie myjemy. Jeżeli ewentualnie znajdują się na skórce jakieś nieczystości, usuwamy je delikatną szczoteczką lub papierem kuchennym na sucho.
Ogonki w miejscu cięcia nie mogą być ani za bardzo wyschnięte, ani ciemne. Dobre pieczarki nie puszczają też wody podczas smażenia, jeżeli już, to bardzo mało. Solić należy je dopiero na końcu smażenia.
To tyle. Myślę, że większość z Was wie o tym wszystkim, ale nic nie zaszkodzi taka mała powtórka.
A tymczasem ponownie będziemy odkrywać znane pagórki, ponownie poznawać starych sąsiadów. Wyjechałam kiedyś za granicę, aby po latach wrócić do kraju, a następnie wrócić za granicę. Ciekawa kombinacja. Gdzie jestem u siebie, a gdzie jestem za granicą? Chyba granic już nie ma... Fajnie jest, że w internecie można być trochę tu, trochę tam, to chyba jedyna dziedzina życia, która jest naprawdę bez granic, choć niestety spotkałam się już ze stwierdzeniem, że niektóre strony są tylko dla niemieckich internautów (chyba ktoś nie rozumie zasady działania internetu), a nawet właściciel jednego z portali wezwał mnie do nie korzystania z niego, skoro jestem z Polski (to prawda! niestety! nazwy tego portalu lepiej nie podam). W każdym razie poza tymi małymi wyjątkami (raczej piszę o tym jako o ciekawostce, niż, żeby narzekać) cieszę się bardzo, że nie ma znaczenia, skąd do was piszę :-)
A co poza tym nowego w tym nowym roku? Dwa nowe, śliczne koty (wyglądają raczej jak śliczne pluszaki), zobaczymy, czy będą mogły u nas zostać, ostateczną decyzją musi podjąć Kotka ;-)
No i nowe pomysły, mam nadzieję, że ich nie zabraknie! Poza tym mam nareszcie sporo miejsca do pracy i wszystko w jednym miejscu. Do tej pory zawsze czegoś mi brakowało, albo aparatu, albo miksera, albo pieca, albo internetu :-)
Gotowanie w nowym roku rozpoczynam leniwie i prosto. Po prostu pieczarki.
Podczas zakupów warto zwrócić uwagę na ich jakość. Pieczarki muszą dobrze wyglądać, być bez odgnieceń i ciemnych miejsc. Najlepiej jak nie są zapakowane w folię, gdyż pieczarki (grzyby generalnie) muszą „oddychać”. (Zawsze powtarza to sprzedawca z mojego małego warzywniaka i obchodzi się z nimi, jakby były z porcelany – to mało powiedziane, jakby były z baaardzo kruchliwej porcelany :-) Pieczarek nie obieramy, ani nie myjemy. Jeżeli ewentualnie znajdują się na skórce jakieś nieczystości, usuwamy je delikatną szczoteczką lub papierem kuchennym na sucho.
Ogonki w miejscu cięcia nie mogą być ani za bardzo wyschnięte, ani ciemne. Dobre pieczarki nie puszczają też wody podczas smażenia, jeżeli już, to bardzo mało. Solić należy je dopiero na końcu smażenia.
To tyle. Myślę, że większość z Was wie o tym wszystkim, ale nic nie zaszkodzi taka mała powtórka.
![]() |
© Mariola Streim |
Pierwsza blogowa Wigilia – dziękuję Wam za te wspólne kilka miesięcy, życzę rodzinnej atmosfery, wielu spotkań przy zastawionych stołach. Mam nadzieję, że za rok będę miała również przyjemność złożyć Wam życzenia na tym blogu i że trafią one do jeszcze większego grona!