Kiedyś nie przepadałam za arbuzami, za to teraz je uwielbiam. Mam też wrażenie, że dawniej nie były one aż tak słodkie. To chyba jedyna rzecz, o której nie można powiedzieć, że „kiedyś było lepiej“.
Od razu przypomina mi się epizod z książki „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął“ właśnie o arbuzach, które przez niezbyt uczciwego handlarza były dosładzane wodą z cukrem za pomocą strzykawki. Mam nadzieję, że te, które ze smakiem zajadam, nie zostały poddane podobnej procedurze...
W każdym razie lubię je i mam nadzieję, że ich słodycz jest pochodzenia naturalnego i zasługą promieni słonecznych. Swoją drogą książka jest świetna, jeśli nie czytaliście, gorąco polecam.
Dziś będzie bez przepisu. Do przygotowania potrzebny jest tylko słodki arbuz i gorzka czekolada rozpuszczona w kąpieli wodnej. Kupując kolorową posypkę, należy dokładnie przeczytać jej skład, ponieważ często kolor czerwony w słodyczach jest pochodzenia zwierzęcego (koszelina pozyskiwana jest z mszyc, E-120). Niezbyt apetyczne zakończenie wpisu, bardzo mi przykro. Ostatecznie można posypkę całkowicie pominąć, jeśli nie ma się pewności, że jest wegańska :-)
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
© Mariola Streim |
3 Komentarzy
fajnie wygląda.
OdpowiedzUsuńAle świetne! Nigdy tak nie łączyłam :)
OdpowiedzUsuńhttps://rankiemwszystkolepsze.blogspot.com/
Oj tak, czekolada +posypka i każdy owoc zyskuje, szczególnie w oczach małego niejadka owocowego..skądś to znam... ;-)
OdpowiedzUsuń