podróże

Kemping ze zwierzętami, nasze pierwsze podróże

5/24/2017

Nastała u nas nowa era. Po latach praktycznie bez urlopowych, znaleźliśmy w końcu odpowiedni dla nas sposób podróżowania. Jak wiecie mieszkają z nami cztery adoptowane zwierzaki. Dwa czarne koty Bolek i Lolek, wielki pies Balou i (od niedawna) mała, biała psinka Flocke.
Jak tu się z takim tałatajstwem wybrać w podróż? Oddać ich na czas urlopu nie chcemy, bo w końcu wtedy właśnie mamy dla nich najwięcej czasu, więc od początku było pewne, że muszą jeździć z nami. No i wymyśliliśmy. Niedawno zorganizowaliśmy przyczepę kempingową i postanowiliśmy przetestować, czy to coś dla nas. Dodam, że nie mieliśmy do tej pory żadnego doświadczenia w tej dziedzinie, więc cała akcja była dość ekscytujące. Teraz mamy już „pierwsze koty za płoty“ i możemy powiedzieć, że to jestem nawet niezłe rozwiązanie, przynajmniej na chwilę obecną. Przy okazji naszych podróży będę starła się przybliżyć Wam niektóre miejsca pod względem wegańskiego jedzenia, bo niestety nie wszędzie jest z tym łatwo. Oczywiście będzie bardzo subiektywnie, możliwe, że wybierając się w te same miejsca będziecie mieli zupełnie inne spostrzeżenia, więc Wasze komentarze są bardzo mile widziane.

Do tej pory byliśmy dwa razy we Francji w Lotaryngii, w tym samym miejscu i pomijając awarię zaraz na początku, wszystko przebiegło dość sprawnie. Wybierając się po raz pierwszy, wyjechaliśmy późnym popołudniem i po ok. 3 Godzinach mieliśmy być na miejscu. Po 2 godzinach jazdy przyszło nam do głowy, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku i czy światła od przyczepy działają, ponieważ robiło się już ciemno, a tu okazuje się, że ani trochę. Żadnych świateł, żadnych kierunkowskazów, żadnych świateł stopu. Staliśmy więc bezradni na malutkim parkingu przy pędzącej autostradzie w Wielki Piątek wieczorem, z samochodem pełnym zwierzaków i nie wiemy co dalej. Postanowiliśmy zaryzykować i pojechaliśmy do najbliższej wsi, znaleźliśmy jakiś parking przy lecie i spędziliśmy pierwszą naszą noc w naszej nowo nabytej przyczepie bez ogrzewania, bez wody, bez prądu i bez gazu. Na szczęście, jakimś dziwnym trafem mieliśmy ze sobą zapas wody mineralnej, herbatę w termosie (bez tego lepiej nie wybierać się z domu) i latarki (to cud, że je spakowałam). Nie było zimno, ale na tyle chłodno, że spaliśmy w ubraniach, przykryci wszystkimi kołdrami i kocami, które mieliśmy do dyspozycji. Zanim jednak mogliśmy zmrużyć oko, upłynęło sporo czasu, gdyż nasze zwierzaki zupełnie nie mogły zrozumieć tej sytuacji i cały czas coś kombinowały. Koty cały czas były zaaferowane, co dzieję się za oknami, a psy patrzyły na nas zdziwione, jakby chciały zapytać: kiedy wracamy do domu?
Taki był początek naszej przygody z kempingiem. Dodam, że w Niemczech nocowanie w przyczepie poza wyznaczonymi miejscami, czy na kempingu jest zabronione. Następnego ranka okazało się, że nasza wtyczka przy samochodzie jest byle jaka i trzeba trochę się namęczyć, aby załapała kontakt, ale nic nie było popsute :-)

A na miejscu? Było świetnie. Zupełnie przypadkiem trafiliśmy na bardzo przyjemny kemping (Camping Ramstein Plage), beż żadnych wielkich luksusów, ale wszystko jest tam bardzo porządne, a co najważniejsze, zwierzęta są tam mile widziane. Okolica jest lekko górzysta i bardzo ładna. Godzinami można wędrować przez łąki, lasy i pagórki. Jeśli ktoś szuka świętego spokoju, to tu jak najbardziej może go znaleźć, ponieważ zaraz za płotem kempingu zaczyna się las.
Nasze zwierzaki szybko przystosowały się do sytuacji, kotom bardzo podobało się, że na kempingu coś się działo i najwięcej czasu spędziły patrząc przez okna. Ponieważ nasze koty są prawie identyczne i sami mamy często problem z ich rozróżnieniem, niektórzy z kempingowych gości dopiero po jakimś czasie zauważyli, że mamy dwa, na początku myśleli, że to jeden, wyjątkowo aktywny :-) Z psami nie było najmniejszego problemu, dla nich najważniejsze było, że są z nami. 

Jeśli chodzi o sprawy kulinarne, to weganie we Francji nie mają bardzo łatwego życia, ale da się przeżyć. Oczywiście zabraliśmy spore zapasy z domu, ale prawie wszystko wróciło z powrotem, bo urlopowe, miejscowe jedzenie zawsze lepiej smakuje. Niedaleko kempingu kupowaliśmy obowiązkowe bagietki (niestety tylko z glutenem), a wieczorem gotowaliśmy coś małego, a raz odwiedziliśmy zaczarowaną restaurację A l'Arbre Vert. W miejscowości, w której znajdują się dwa domy na krzyż, dość zaskakująca jest barokowość i eklektyzm tego miejsca. Ani jeden centymetr kwadratowy nie pozostał tutaj niewykorzystany na kwiaty, czy inne, bardzo obfite dekoracje. Na pierwszy rzut oka nic do niczego nie pasuje, ale to właśnie jest wyjątkowe. Wchodząc do środka, poczułam się jak „Alicja w krainie czarów“.
Właściciel sam to wszystko wykonał i sam o to dba, taką ma pasję :-)
Ku mojemu zadowoleniu, podano mi wegańską zupę oraz talerz pełen różnych warzyw z pysznymi, chrupiącymi, smażonymi ziemniakami. Moje zadowolenie sięgnęło zenitu, kiedy na deser otrzymałam aż trzy rodzaje sorbetu. Tego po niewegańskiej restauracji nie spodziewałam się. Ceny też nie były aż tak szalone, więc jeśli zdarzy nam się jeszcze raz pojechać w to miejsce, z pewnością jeszcze tam wpadniemy. Szczególnie interesujący jest ogródek, niestety było jeszcze za zimno, ale latem musi tam być fantastycznie.

Poza tym nie miałam tam wielkiego wyboru jeśli chodzi o wegańskie produkty, warto o tym wiedzieć. Podczas naszego drugiego pobytu, niedaleko kempingu odbył się wiejski targ, ale oprócz kromki bagietki z grzybowym smarowidłem, nie znalazłam tam nic nadającego się do zjedzenia. Wszystko było pochodzenia zwierzęcego i ani jednego straganu z warzywami.

To tyle, mam nadzieję, że moja relacja się Wam podobała i ciekawi jesteście kolejnych. Następnym razem zamieszczę tutaj coś z mojej kempingowej kuchni, danie w kilka minut.
© Mariola Streim

© Mariola Streim
© Mariola Streim
© Mariola Streim
© Mariola Streim
© Mariola Streim
© Mariola Streim
© Mariola Streim
© Mariola Streim
© Mariola Streim
© Mariola Streim
© Mariola Streim



You Might Also Like

0 Komentarzy